sobota, 24 października 2015

EPILOG: PAMIĘĆ NIE UMIERA NIGDY..


28.08.2015r.EL, Oxenfurt.

     To są już ostatnie dni tego ciepłego lata. Jeszcze tylko dwa dni wakacji i powrót na Akademię. To już ostatni rok. Tak bardzo boję się egzaminów. Nie wiem, czy je zdam z zielarstwa! Ah!
     Dzisiaj musiałam pojechać do szkoły, żeby dokończyć formalności związane z kolejnym rokiem nauki.
     Jak zwykle straszne korki na Alejach Holsańskich. Wszędzie pełno magicznych powozów mknących przed siebie z zatrważającą prędkością. Gdzie im się tak śpieszy? Powinni się wyluzować, przecież to ostatnie dni wakacji.
     Dochodząc do Placu Braterstwa, przy którym znajduje się Akademia Magiczna w Oxenfurcie, zauważyłam, że plac jest zamknięty dla powozów. Dziwne - pomyślałam - Przecież z byle jakiego powodu nie zamykają centrum prawie czteromilionowego miasta.
     Po wyjściu zza rogu jednego ze sklepów i wejściu na Plac, zauważyłam, że na środku stawiany jest ogromny, marmurowy i pozłacany pomnik. Podeszłam bliżej, żeby się przyjrzeć. Monument przedstawiał młodego chłopaka, który wyciągał rękę przed siebie w geście rzucenia zaklęcia. Przeczytałam napis pod pomnikiem:

KACPROWI POMINERTAS, OSTATNIEMU KRÓLOWI HOLSANII POŁUDNIOWEJ I PÓŁNOCNEJ, CESARZOWI CESARSTWA POŁUDNIOWEGO I ZAŁOŻYCIELOWI LIGI ARLADZKIEJ. W PODZIĘCE ZA OBRONĘ I ODDANIE ŻYCIA ZA KRAJE, KTÓRE WZIĄŁ W OPIEKĘ.

PAMIĘĆ NIE UMIERA NIGDY

~MIESZKAŃCY ARLADII
=============================

     To już ostatni post tego opowiadania. Bardzo miło spędziło mi się z Wami to półtora roku. Dziękuję, że byliście ze mną!
     Korzystając z okazji zapraszam na blog z nowym opowiadaniem: 
http://ostatnie-dni.blogspot.com/
     Najprawdopodobniej w przyszłą sobotę pojawi się post podsumowujący to nasze wspólne półtora roku. Trzymajcie się ;)

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 40: Dzień trupów.

     Ruszyłem korytarzem zamku. Zaglądałem do każdego z pokoi, szukając Alessandry. Znalazłem ją dopiero na balkonie. Stała pochylona nad barierką. Jej ramiona unosiły się miarowo, w rytm niemego płaczu. Podszedłem do barierki i stanąłem obok płaczącej czarodziejki. Trwaliśmy w tej ciszy, przerywanej tylko cichym odgłosem płaczu, przez dłuższą chwilę.
     - Alessandra... - zacząłem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
     - Tak, wiem... - powiedziała, machnąwszy ręką - Zachowałam się, jak nienormalna. Stara, niedołężna baba, która nie wie, co mówi...
     - Wcale tak nie myślę... - powiedziałem zaskoczony
     - Nie kłam - powiedziała odwracając twarz w moją stronę. Oczy miała spuchnięte od płaczu.- Wiem, co myślisz.
     - Nie opowiadaj głupot.
     - Jednak zrozum, że ja nie pogodziłam się z utratą córki. Nigdy. Straciłam ją dwa razy. Raz, zaraz po porodzie, gdy musiałam ją oddać, bo taką decyzję podjął jej ojciec. Odzyskałam ją dopiero po piętnastu latach! Po całych piętnastu latach! I ile się nią nacieszyłam? Rok? Ile to jest? Chwila! A teraz ona nie żyje! Nikt nie zwróci mi córki.
     - Alessandra, rozumiem cię, ale dobrze wiesz, że nie można żyć przeszłością...
     - Nic nie rozumiesz! - odepchnęła mnie
     Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale na dziedzińcu powstało ogromne zamieszanie.Ludzie biegali w kółko z ogromnym wrzaskiem. Po chwili rozległ się dzwon alarmowy: "ZAMYKAĆ BRAMĘ!!! RAMADAŃCZYCY POD MURAMI!!!". Jeszcze głos alarmujący o zagrożeniu nie zamilkł, a na ciemnym, wieczornym niebie ukazał się ogromny, świecący pomarańczowo-czerwoną łuną ognisty smok. Zwierzę wydało z siebie potężny ryk, który sprawił, że ściany ogromnego zamczyska zadrżały. Złapałem Alessandrę za rękę i zacząłem kierować się do wnętrza, jednak czarodziejka wyrwała mi się.
     - Nigdzie nie idę - powiedziała przez łzy
     -Co ty wyprawiasz? - warknąłem zdenerwowany, bo z drugiej strony murów zaczęły nadlatywać płonące strzały.
     - Ja tutaj zostaję. - powiedziała stanowczo.
     - Co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz?! - krzyknąłem
     - Nie mam już po co żyć... - powiedziała zalewając się rzewnymi łzami
     - A ja? Ermyr? Nawet Saladyn...? - powiedziałem zrozpaczony.
     - Poradzicie sobie beze mnie - zaczęła posuwać się w stronę kamiennej balustrady, która chroniła przed upadkiem z balkonu - Może nawet będzie wam lżej... - Wspięła się na balustradę. Chciałem ją chwycić. Nie zdążyłem. Skoczyła. Ostatnimi słowami, jakie wyszeptała były: "Kocham cię, córciu".  Alessandra spadła z przeszywającym na wskroś trzaskiem łamanych kości. Jej ciało roztrzaskało się na brukowanym dziedzińcu, który teraz zbrudzony został świeżą krwią kobiety, która kochała swoje dziecko bardziej, niż własne życie.
     Ludzie biegnący z jednej strony dziedzica na drugą zatrzymali się nad ciałem. Widać było zaskoczenie na ich twarzach. Nikt nie spodziewał się, że tak zakończy swoje życie potężna czarodziejka i wspaniała osoba.
     Po moich policzkach spłynęły łzy. Kolejna już osoba zginęła w tej przeklętej Krainie, gdzie walka i śmierć  jest częstsza niż spożywany odświętny posiłek. W tamtej chwili miałem dość. Brakło mi sił i chęci do życia. Osunąłem się bezwiednie na posadzkę balkonu.
     - Kacper! - zawołał Ermyr wpadając na balkon z huknięciem drzwi - Atakują nas! - zreflektował się, widząc, w jakim jestem stanie - Co tu się stało? Gdzie jest Alessandra?
     Słowa, które miałem wypowiedzieć niesamowicie mi ciążyły na sercu. Jednak wypowiedzenie ich było wyższą koniecznością.
     - Ona... - nie mogłem dobrać odpowiednich słów - Ona... Skoczyła...
     - Skoczyła?! - krzyknął Ermyr - Jak to skoczyła? - podbiegł do balustrady i spojrzał na dziedziniec. Jego twarz momentalnie stała się trupioblada, jeszcze bledsza niż cera, jaką w zwyczaju mają mieć elfy. Ermyr cały roztrzęsiony, po widoku Alessandry, która leżała w kałuży krwi na dziedzińcu, zaczął nerwowo powtarzać w kółko: "To niemożliwe... Niemożliwe... To nie dzieje się naprawdę". Wstałem z ziemi i podczołgałem się do niego. Cały czas był w szoku. Objąłem go delikatnie. Był dla mnie jak ojciec. Całkowicie rozumiałem jego ból. Już wcześniej zauważyłem, że on coś do niej czuje... A teraz? Teraz, ona nie żyje. A my zostaliśmy sami. We dwójkę. Jestem tylko ja i on. Nie żyje mama, tata, Paweł, Magda i teraz Alessandra.... Wszyscy zginęli walcząc w tej przeklętej krainie, walcząc o... No właśnie. O co? O pokój, którego nie ma i chyba nigdy nie będzie? O wolność, która na każdym korku jest ograniczana? O co oni do jasnej cholery walczyli? O życie! Oni walczyli o życie!
      Z tego transu wybudził mnie huk zawalającej się stajni. Dach budynku był przeżarty przez ogień i dlatego się zawalił. Magowie stali na murach i dzielnie odpierali atak Ramadanu. Ognisty smok krążył nad zamkiem, co chwila ziejąc ogniem. Wokół co chwila rozbłyskały różnokolorowe światła najróżniejszych zaklęć. Trzeba im pomóc. Trzeba zejść i stanąć do walki. Ostatni raz. Ten, cholerny ostatni, raz.
     - Ermyr, wstań, musimy pomóc Gildii. Inaczej wszyscy zginiemy. - wstałem i spojrzałem na Ermyra. Jego wzrok był pusty, a oczy opuchnięte od łez. Jednak posłuchał mnie i wstał powoli. Zarzuciłem sobie jego rękę na szyję i podpierając go własnym ciałem, ruszyłem korytarzami Gildii. W końcu dotarliśmy na dziedziniec. Tam znalazłem Saladyna i Arkusa.
     - Co się stało? - Arkus delikatnie, uchem głowy wskazał na ciało Alessandry.
     - Nigdy nie pogodziła się ze śmiercią Magdy... - powiedziałem łamiącym się głosem - Nie wytrzymała... Po prostu nie dała rady...
     - Jesteście w stanie walczyć? - zapytał Saladyn - Nie wyglądacie najlepiej...
     - Oczywiście, że jesteśmy w stanie. - powiedział Ermyr prostując się i zdejmując rękę z mojej szyi - Zawsze jesteśmy w stanie, Saladynie.
     - Dobrze... - powiedział Arkus niepewnie patrząc na Ermyra - W takim razie, możecie pomóc magom walczącym na murach.
     - Co z tym smokiem? To zaklęcie, prawda? - spytałem
     - Tak, to prawda - odparł Arkus - I właśnie dlatego mnie martwi to, że na razie nie atakuje.
     - Jak to? - spytałem - Przecież zieje ogniem...
     - Taki ogień to nic, w porównaniu do tego, czym może nas uraczyć. - odpowiedział Gromowładny.
     Pobiegłem w stronę murów. Po kamiennych schodach jednej z wież wspiąłem się na mury. Tutaj dopiero widać było ogrom przeciwnika. Cała dolina prowadząca do Gildii usłana była Ramadańczykami. Wśród nich było dużo magów. Co chwila ponawiali atak na mury. Sprowadzili nawet taran do wyważenia bramy, jednak ta była wzmocniona magicznie i tylko zaklęcie mogłoby ją zniszczyć. W moją stronę poszybował grad płonących strzał. Podmuchem wiatru zawróciłem go i spadł na Ramadańczyków. Kilkunastu wrogich żołnierzy zostało mocno ranionych. Cisnąłem piorunami w pierwszy szereg przeciwników. Kilku uskoczyło i posłało we mnie strzały, jednak odbiły się od magicznej bariery, jaką utworzyłem. Jakiś mag, stojącym między zwykłymi żołnierzami, cisnął we mnie kulą ognia, jednak zgasiłem ją ruchem ręki. Wysłałem w jego stronę magiczny grot, który utkwił mu w piersi. Z jego ust zaczęła wylewać się krew. PO chwili upadł między żołnierzy. Ramadańczycy rozpoczęli kolejny zmasowany atak na mury. Kilku żołnierzy, drabinami przedarło się na umocnienia. Jeden z przeciwników zamachnął się na mnie mieczem. Uskoczyłem, jednak zranił mnie w brzuch. Upadłem na plecy. Wróg znowu zaatakował. Kopnąłem go w kolano. Wrzasnął z bólu. Rzuciłem w jego prawą rękę błyskawicę. Ręka zwęgliła się w momencie, a miecz upadł na ziemię. Żołnierz wył z bólu i klął na mnie w swoim języku. Podniosłem z ziemi miecz. Widziałem strach w jego oczach strach. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Wziąłem zamach i ściąłem jego głowę równo z ramionami. Ciało upadło bezwładnie, a głowa poturlała się kilka metrów, po czym spadła z murów, w stronę żołnierzy Ramadanu. Podobało mi się to, co zrobiłem. W moją stronę szło już kilku innych przeciwników, którzy przedostali się na mury. Chyba mnie poznali, bo po ich twarzach przemknął cień strachu. "Bardzo dobrze" - pomyślałem. Jednego zrzuciłem z murów kulą ognia. Dwaj kolejni zaskoczeni taki obrotem spraw, stanęli w miejscu. Podmuchem wiatru wytrąciłem im z rąk miecze, które spadły z murów, godząc innych ramadańskich żołnierzy. Przeciwnicy wydali okrzyk strachu. Ba, oni byli przerażeni. Podszedłem do nich i jednemu z nich wbiłem miecz w brzuch. Zawył. Zacząłem poruszać mieczem w środku. Jego wrzask przenikał wszystkich wokół na wskroś. Wyjąłem miecz. Jeden zamach - jedna ręka leżała już na ziemi. Drugi zamach - druga znajdowała się obok niej. Trzeci i czwarty zamach i nogi również były oddzielone od ciała. Ostatni z żyjącej trójki, rzucił się do biegu. Wrzeszczał niemiłosiernie. Rzuciłem w niego mieczem. Broń przebiła się na wskroś przez jego plecy. Zarzęził i upadł twarzą na dół. Zamarł w bezruchu. Nie żył. Po chwili nadeszli kolejni. Wpadłem w szał. Cała moja gorycz z powodu śmierci bliskich nareszcie się uwolniła i zaczęła wylewać się w postaci zaklęć. Zacząłem je rzucać na oślep. Trafiały wrogów, lub ich omijały. Mury zaczęły w zastraszającym tempie pokrywać się trupami Ramadańczyków. Padał jeden za drugim. Każdy wrzeszczał. Wszyscy krzyczeli. Było ich tak wielu, że w końcu ich wrzaski zamieniły się w jeden, donośny krzyk. Krzyk śmierci. Po kilkunastu sekundach na murach nie pozostał już żaden z Ramadańczyków. Przesunąłem się na brzeg umocnień i serie moich zaklęć zaczęły atakować wrogów, którzy znajdowali się w dolinie. Trawa zaczęła być zasnuwana ciałami przeciwników. Widok był straszny. Co sekundę padał kolejny żołnierz, który liczył na zdobycie zamku. Po chwili w Dolinie nie było już ani jednego żywego, ramadańskiego żołnierza. Przy życiu pozostali tylko magowie, którzy zdążyli utworzyć magiczne tarcze. Teraz oni przeszli do ataku. Wszyscy skierowali się na mnie. Próbowałem utworzyć magiczną tarczę. Nie miałem sił. Najwyraźniej rzucałem za dużo zaklęć i nie miałem już magicznej mocy. Trafiła we mnie jakaś magiczna kula. Poczułem ogromny żar na piersi i poleciałem do tyłu. Z impetem spadłem na dziedziniec. Potem była już tylko ciemność...

========================================

     Rozdział 40! ;) Miłego czytania! ;D Czekam na opinię :) I do następnego, prawdopodobnie ostatniego rozdziału.

     

niedziela, 4 października 2015

Zapraszam!

 Witam wszystkich! Chciałbym zaprosić Was na mój nowy blog z opowiadaniem w klimacie postapokaliptycznym. Na razie na blogu zamieszczony jest tylko prolog. Zapraszam do zerknięcia ;)

sobota, 3 października 2015

Rozdział 39: Czyja wina?

     Po wyjściu z portalu ujrzałem ogromne pomieszczenie pełne ludzi. Na samym jego końcu stał portal, do którego prowadziły marmurowe schody wyłożone czerwonym dywanem. Z prawej i lewej strony od czerwonego dywany, ciągnącego się od drzwi aż do portalu stał rząd bogato zdobionych, kamiennych kolumn. W ścianach z obydwu stron pomieszczenia były wysoko osadzone, zakończone łukiem, witrażowe okna. Mozaiki z szyb przedstawiały różnego rodzaju magiczne sceny. Pierwszy witraż z prawej strony przedstawiał sędziwego alchemika, który waży jakiś eliksir w swojej pracowni. Na kolejnym witrażu wydać było półnagą kobietę trzymającą w rękach otwartą księgę, wewnątrz której leżała różdżka. Było to symboliczne przedstawienie potęgi, jako wiedzy i magii. Na pierwszym witrażu po lewej widać było Severina z Gór Białych, który oporządza białe smoki w swej zagrodzie. Na kolejnym przedstawiona była mapa Arladii, którą otaczało morze lawy. Z każdej strony fale płynnego ognia napierały na krainę. Bohemasid był już strawiony przez ogień, to samo z Cesarstwem Północnym. Czy to mogło być jakieś proroctwo? Czy to nie jest odzwierciedlenie obecnego stanu rzeczy? Przeraziłem się. Nie mogłem pojąć jak by to mogło działać. Nie sądziłem, że magia mogłaby stworzyć coś takiego. Może to znak od Bogów?  Może Alessja chce mnie ostrzec? W momencie, gdy tak zastanawiałem się nad dziwnym witrażem, jego obraz się zmienił. Lawa zaczęła przedzierać się od strony południowo-wschodniej. Od strony Ramadanu.
     -Kacper! - przerwał mi rozmyślania jakiś głos. Odwróciłem się w jego stronę. Był to Arkus, który stał na początku schodów. Razem z nim stał jeszcze jakiś starzec, który patrzył na mnie badawczo. - Tak myślałem, że jednak mi zaufasz. Bardzo się cieszę, że tak zrobiłeś.
     -Sam nie wiem, co mnie do tego skłoniło - odburknąłem niechętnie.
     -Powinieneś kogoś poznać - ręką wskazał na swojego współrozmówcę - Rufus de Luren, były Rektor Uniwersytetu Magicznego w Oxenfurcie.
     -Miło mi, jestem...
     -Wiem przecież, kim jesteś - przerwał mi starzec - Znają cię ludzie, o których istnieniu ty nawet nie śnisz. Cały świat zna twoje imię. Lew Arladii, Kacper Pominertas, Młody Król, co pokój wywalczył. Twoje imię jest wysławiane w całej Arladii. Wśród poddanych budzi ono zachwyt, a w śród wrogów postrach. W każdym jakieś emocje, w każdym...
    - Dlaczego akurat tutaj mieliśmy się udać? - spytałem, gdy Rufus skończył.
    - Ponieważ to ja poprosiłem Arkusa o odnalezienie ciebie i twoich przyjaciół - powiedział de Luren.
    - Skąd wiedziałeś, że potrzebujemy pomocy? - zapytałem.
    - Ludzie w Arnavie zaczęli się niepokoić. Przez taki czas nie otrzymywali od was żadnych wiadomości. W końcu Bahir postanowił poinformować o wszystkim Oxenfurt. To dopiero tam rozegrała się największa chyba kłótnia tego tysiąclecia. Borys po otrzymaniu wiadomości z Arnavy zwołał posiedzenia nadzwyczajne. Wszyscy władcy po wysłuchaniu, co Borys ma do powiedzenia, zaczęli zawzięcie debatować o tym, co należy zrobić. Padały różne pomysły od modłów do Alessji, aż po zburzenie wszystkich jej świątyń w całej Lidze. Jarl Zenix chciał nawet wyruszyć na wojnę i odbić cię z tych "brudnych, obskurnych łap nieokrzesanych barbarzyńców" - uśmiechnąłem się na wyobrażenie reakcji Zenixa - Jednak w porę go powstrzymano. W końcu Christina wpadła na pomysł, żeby poprosić Gildię Magów o pomoc. Ja, jako tymczasowy Arcymag, zgodziłem się pomóc. Dlatego wezwałem do siebie Arkusa, który wiódł sobie spokojne życie w Rizeranie. I to dlatego miał on cię sprowadzić do Gildii.
   - Nie mógł po prostu wyrżnąć reszty w pień?
   - Pomimo twojej potęgi i chwalebnych czynów, nadal z twoich decyzji wypływa na wierzch młodość, ta niewinna, nieokiełznana młodość, która przytłoczona zostało do tej pory ogromną odpowiedzialnością. Za siebie, za bliskich, za Arladię,,, - Rufus przyjrzał mi się dokładnie. Po chwili zmarszczył brwi. Czułem się jakby wiedział co myślę. Tak słowo w słowo. Może tak było? - Ale pomimo tej nierozwagi widać, że twoje serce nie jest splamione niegodziwością, Kacper. Jesteś dobrym człowiekiem. I potężnym magiem. - Położył mi dłoń na ramieniu. - Kto wie, może jesteś potężniejszy od Arkusa? - spojrzałem na niego zszokowany. Ja? Siedemnastolatek? Miałem być potężniejszy od Maga, który pamiętał Rewolucję na Wyspach? - Tak, Kacper. Nie wiemy dokładnie, jak potężna moc w tobie drzemie. Ale jeśli mnie przeczucie nie myli, to niedługo się o tym przekonamy.
     Chciałem dowiedzieć się co ma na myśli i już otworzyłem usta by zadać kolejne pytania jednak zaraz je zamknąłem, bo przez portal w padli do sali Ermyr, Alessandra i Saladyn. Ostatni z nich krwawił. Jego szaty były podarte na dole i przemoknięte krwią. W lewym udzie zionęła ogromna rana, z której na podłogę spływały strumienie gorącej, czerwonej cieczy. Saladyn ledwo trzymał się na nogach, wsparty na ramieniu Ermyra. Jego oczy były na wpół przymknięte. Oddech stawał się coraz płytszy. Jego siły słabły z każdą sekundą. Tracił przytomność. A zaraz mógł stracić też życie.
     - Saladyn! - krzyknąłem - Co się do jasnej cholery stało?
     - Ramadańczycy.... - wysapała Alessandra - Zauważyli, że chcemy uciec portalem. Zaczęli nas gonić. Smoki już odleciały. Zaczęliśmy z nimi walczyć. Ale nie mieliśmy już sił. Nie zdążyłam zareagować i jeden z ramadańskich magów trafił Saladyna grotem w udo. Nie mogliśmy nic zrobić. Ledwo zdołaliśmy im uciec.
    - Połóżcie go na ziemi. - zlecił Rufus, a Ermyr delikatnie zsunął rękę Saladyna zza swojej szyi i położył go na czerwonym dywanie, który teraz był jeszcze bardziej czerwony od krwi sułtana.
    De Luren przyklęknął obok Saladyna i zaczął szeptać zaklęcia. Rana zaczęła skwierczeć i bulgotać. Po kilku sekundach krew wyparowała. Kolejnych kilka zaklęć, a mięśnie zaczęły się do siebie zbliżać i ze sobą zrastać. Następne zaklęcia wypowiedziane przez Arcymaga i po ranie pozostała tylko sinoczarna blizna, która biegła na całej długości uda Sułtana. Rufus odetchnął ze zmęczenia, otrzepał sobie kolana i wstał.
    - Co z nim? - zapytałem przejęty - Będzie żył?
    - Nie wiadomo, Kacper - odpowiedział poważnym głosem De Luren - To czy przeżyje jest uzależnione od tego, czy wystąpią jakieś powikłania. Jeżeli do rany zdołała się wedrzeć gangrena najprawdopodobniej nic nie możemy już zrobić. To wszystko jest kwestią najbliższej doby.
     Arcymag wezwał sługów, którzy zanieśli Saladyna do Gildyjnego szpitala. Mnie, Alessandrę i Saladyna kolejny sługa zaprowadził natomiast do naszych apartamentów, które znajdowały się w Południowej Wieży. Po dotarciu tam od razu podszedłem do okna. Z naszego wspólnego salonu rozciągał się przepiękny widok na okolicę. Aż po horyzont rozciągały się górskie szczyty i przełęcze, które zimą były niemal nie przejezdne. Teraz skąpane w słońcu lata i zazielenione od licznych traw i ziół. Przez chwilę wydawało mi się, że w oddali widzę grupkę ludzi, chyba żołnierzy. Lecz po chwili to złudzenie minęło.
     Nasze apartamenty były urządzone bardzo luksusowo. W każdym z pokoi był marmurowy kominek, również marmurowe posadzki były wyczyszczone aż do połysku. W każdym z pomieszczeń na podłodze królowała skóra z jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Oprócz trzech sypialnie w skład naszych pomieszczeń wchodziła biblioteka, gabinet, duża łazienka i salon. W gabinecie znajdowało się masywne, dębowe biurko oraz stół z sześcioma krzesłami. W bibliotece roiło się od różnego rodzaju książek. Od magicznych przez zielarskie aż do kucharskich.Całe pomieszczenie było zawalone księgami. Regały ustawione pod ścianami uginały się pod ciężarem opasłych tomiszczy. Na środku pomieszczenia stał okrągły stół z kilkoma krzesłami, siedząc przy którym można było wyglądać przez duże okno, znajdujące się naprzeciw drzwi. Ogromna łazienka mieściła dwie duże wanny, w których można się było zanurzyć całym ciałem. Bardzo podobała mi się perspektywa gorących kąpieli w ponure, zimowe wieczory.
     -  Co teraz? - zapytała Alessandra. Przyjrzałem się jej uważnie. Była zmęczona i zdezorientowana. A ja też nie bardzo wiedziałem, jak mam jej pomóc.
     - Nie wiem - odparłem - Chyba musimy czekać.
     - Na co? - odpowiedziała z nutką nerwów w głosie
     - Aless... - Ermyr złapał ją za ramię, jednak zrzuciła zaraz jego rękę.
     - Taka prawda, Ermyr! - powiedziała Alessandra - Wszystko to jego wina! - jej głos brzmiał coraz głośniej - Wszystko co się stało, stało się przez niego! - już krzyczała - To przez niego nie żyje moja córka!
     Nie wierzyłem własnym uszom. Jak ona mogła coś takiego powiedzieć?! Doskonale wiedziała, jak było! Wiedziała, że nie mogłem nic zrobić, że nie mogłem pomóc Magdzie! Przecież ja ją kochałem!
     Nie mogłem znieść bólu, który zadała mi Alessandra swoimi słowami. Traktowałem ją jak matkę, a Ermyra jak ojca. Oboje zastępowali mi rodziców, których nie miałem. W głowie kotłowały mi się tysiące myśli na sekundę. Czy ona mówiła to naprawdę? Czy ona tak naprawdę sądzi? Może po prostu to efekt zmęczenia, nic po za tym? Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.
    Zszokowanie na twarzy Ermyra osiągnęło apogeum. Był tak samo zaskoczony słowami, które powiedziała Alessandra, jak ja. Przez kilka sekund nie mógł wypowiedzieć ani jednego, choćby najmniejszego słowa. Po prostu zamilkł i zmarszczył brwi. Cisza, która zapanowała w salonie, po chwili stała się nie do zniesienia. W końcu Ermyr się odezwał.
     - Co ty wygadujesz?! - powiedział z wyrzutem do Alessandry. Starsza czarodziejka była wyraźnie zaskoczona tym obrotem spraw. Nie spodziewała się chyba, że Ermyr weźmie mnie w obronę. - Jak ty w ogóle możesz coś takiego powiedzieć?!
    - To przez niego zginęła Magda! Gdyby nie to, że ją naraził na takie niebezpieczeństwo, ona byłaby tu dzisiaj z nami. - Jej oczy, napełnione łzami, emanowały wrogością i goryczą, jakich jeszcze u Alessandry nie widziałem. Wiele razy słyszałem, jak w nocy płacze, lub wymawia imię Magdy przez sen, ale nigdy nie spodziewałem się, że Alessandrę aż w tak ogromnym stopniu dotknęła śmierć jej córki. Jednak pomimo tego całego żalu, jej słowa sprawiły mi ból nie do opisania. Bolało mnie to, że to ja zostałem obarczony winą za śmierć Magdy. Ale najgorsze było to, że ja zaczynałem wierzyć, że to przeze mnie ona zginęła.
     - Dobrze wiesz, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy... - po moich policzkach zaczęły spływać łzy - Ja ją kochałem... Ja ją tak cholernie mocno kochałem... Wiem, że nie możesz pogodzić się ze śmiercią Magdy, ale...
     - Zamknij się! - wrzasnęła pokazując na mnie palcem -  Gówno wiesz! Nikt nie wie, jak bardzo boli strata jedynego dziecka! Chciałabym, żeby to ona była tutaj, a ty żebyś był na jej miejscu!
     - Przez pierwsze piętnaście lat życia jakoś się nią nie interesowałaś! - krzyknąłem do niej.
     - Skurwielu! - zalała się łzami i uderzyła mnie w twarz, po czym wybiegła z salonu.
     - Przesadziliście, Kacper, oboje. - powiedział Ermyr.
     - Nie, to ona przesadziła. Jak mogła tak powiedzieć? Kochałem Magdę nad życie!
     - Alessandra bardzo przeżyła śmierć Magdy - powiedział Ermyr siadając na jednej z dwóch kanap znajdujących się w salonie. Ja usiadłem na drugiej. - Załamała się. Odkąd Magda umarła, ma głęboką depresję, całymi nocami płacze. Chociaż nie daje tego po sobie poznać, jest jej bardzo ciężko. Chociaż nie usprawiedliwia to jej zachowania, powinieneś ją jednak w pewnym stopniu zrozumieć. Ona sama tak do końca nie wie, co mówi.
     - Ermyr, ja się bardzo staram - powiedziałem - Ale jak mam zrozumieć to, że ona obarcza mnie winą za śmierć osoby, którą kochałem nad życie?
     - Kacper, ja wiem, że to trudne - odparł elf - Ale postaw się też w jej sytuacji... - Zamilkłem. Może Ermyr miał jednak trochę racji. Może to wszystko przez ból, spowodowany stratą bliskiej osoby? Może Alessandra tak naprawdę nie myśli? Może to był po prostu impuls? Chwilowa złość i rozgoryczenie zaczęły ustępować smutkowi, współczuciu i trosce o jedną z nielicznych bliskich mi jeszcze osób.
    - Chyba powinieneś z nią porozmawiać, Kacper, tak na spokojnie...
    - Myślisz? - spytałem
    - To chyba jedyne sensowne wyjście z tej sytuacji.
    - Skoro tak uważasz, to chyba powinienem tak zrobić. - wstałem z sofy i poszedłem poszukać matki dziewczyny, o której śmierć mnie obwinia.

================================================
    Rozdział 39 ;) Już niedługo koniec naszej historii o Kacprze i jego towarzyszach.
Tymczasem jak wrażenia po przeczytaniu rozdziału? Nie jest przypadkiem za długi, albo zbyt nudny? Jestem otwarty na każdą konstruktywną krytykę ;D

piątek, 25 września 2015

Rozdział 38: Ratunek.

20.06.1251r.EL, Stepy Ramadanu.

   Pojawiły się w ciągu kilku sekund. Kilkanaście ogromnych zwierząt zaczęło nad nami krążyć, ziejąc ogniem. Jeden z nich, czarny, ogromny smok, zaczął ryczeć. Pozostałe podchwyciły ryk i odpowiedziały tym samym. Zaatakowały. Zaczęły zniżać lot i ziać ogniem. Wyskoczyłem z siodła i pognałem w stronę przyjaciół. Jeden smok zagrodził mi drogę, lądując na drodze przede mną. Spojrzał się na mnie, niemal rozumnym spojrzeniem, po czym zionął ogniem. Utworzyłem barierę i ognień rozlał się po niej. Rzuciłem w stronę smoka magicznym grotem, który trafił go w skrzydło. Z rany zwierzęcia wylał się strumień, czemnoczerwonej, niemal czarnej, krwi. Rozlana po trawie, zaczęła parować. Smok wydał głośny ryk bólu. Zaczął zmierzać w moją stronę. Znów wystrzelił w moją stronę ogniem. Uskoczyłem i odpowiedziałem tym samym. Jednak nic mu się nie stało. Najwyraźniej smoki mają wrodzoną odporność na płomienie. Zwierzę tylko bardziej się tym rozwścieczyło i znów mnie zaatakowało. Posłało we mnie ogromny słup ognia, który zatrzymał się na utworzonej przeze mnie magicznej tarczy. Wystrzeliłem w stronę smoka błyskawicą. Zwierzę żałośnie zawyło i runęło na ziemię, miażdżąc przy tym kilkunastu ramadańskich żołnierzy.
   Zacząłem się rozglądać, w poszukiwaniu przyjaciół. W zasięgu mojego wzroku znajdował się jedynie Arkus. Walczył jednoczeście z trzema ogromnymi smokami. Jeden był czerwony, a dwa ciemnozielone. Zwierzęta okrążyły go i po chwili straciłem go z oczu. Zacząłem biec w jego stronę. Po chwili znalazłem się już pomiędzy ogromnymi łapami czerwonego smoka. Jeden z zielonych smoków, który znajdował się wtedy za plecami Arkusa podniósł ogon, żeby go nim uderzyć. W ostatniej chwili trafiłem go piorunem. Ogon w momencie się zwęglił i pozostał z niego tylko czarny kikut. Zwierzę ryknęło ze wściekłości i rzuciło się w moją stronę. Arkus to zauważył i trafił smoka ogromnym podmuchem wiatru, który sprawił, że zwierzę runęło na ziemię miażdżąc przerażonych żołnierzy Ramadanu.
   Rzuciłem w drugiego smoka ogromnym głazem, który spadając na niego zmiażdżył mu łapy. Zwierzę ryknęło i zionęło we mnie ogniem, jednak odpowiedziałem słupem wody. Ogień ugrzązł mu w pysku i zwierzę zaczęło się krztusić i ryczeć z bólu. To był odpowiedni moment na ostatni, definitywny cios. Uformowałem złoty, lśniący magiczny grot i posłałem go wprost na duszące się zwierzę. Pocisk trafił idealnie w serce. Smok zawył, a jego ciało runęło na ziemię. W miejscu serce pozostała ogromna, ziejąca ciemnością dziura.
   Odwróciłem się w stronę Arkusa. Stary mag dobijał ostatniego, z trzech smoków, które go uprzednio otoczyły.
-Kacper! - krzyknął - Ratuj Saladyna! - pokazał ręką ogromne drzewo, które górowało nad wszechobecnym morzem traw. Wokół niego latało kilka smoków, a pod nim skryci byli Saladyn, Kunag oraz kilkunastu ramadańskich żołnierzy, którzy bezskutecznie szpikowali latające wokół nich smoki strzałami. Smoki rozwścieczone zaczęły zionąć ogniem. Większość z pocisków trafiła jednak w drzewo, które w mgnieniu oka stanęło w płomieniach. Wszyscy znajdujący się pod nim ludzie , w tym Saladyn, znaleźli się w niebezpieczeństwie. Z jednej strony drzewo, z którego w każdej chwili mógł spaść płonący konar, a z drugiej strony, kilka rozwścieczonych zwierząt.
   Zacząłem biec w ich stronę. Po chwili jedna z gałęzi nad ich głowami zaczęła przeraźliwie trzeszczeć, by za moment zacząć spadać wprost na ich głowy. Zareagowałem błyskawicznie, w ciągu ułamku sekundy. Uniosłem dłoń, posłałem zaklęcie i po chwili gałąź znajdowała się kilkanaście metrów dalej, w bezpiecznej odległości od ludzi.
   Po paru sekundach byłem już przy Saladynie.
- Nic ci nie jest? - spytałem
- Na szczęście nie - odparł
- O! Jesteś tu psie! - podszedł do mnie Kunag - Myślałem, że uciekniesz!
Złapał mnie za gardło, ale bylem szybszy. Wystarczyło jedno zaklęcie i trafił z impetem plecami o gruby pień drzewa, po czym z trzaskiem łamanych kości upadł na ziemię.
- Zabiję cię... skurwysynu... - wycharczał
- Spróbuj - splunąłem na niego - Saladynie, gdzie są Ermyr i Alessandra?
- Ostatnio widziałem ich tam, po drugiej stronie.
- Hm.. Dobrze - odparłem - plan jest taki: biegniesz za mną i nie dajesz się zabić, zgoda?
- Nie masz nic lepszego pod ręka? - spytał nieprzekonany.
- Mam to, albo pewną śmierć od ognia, to jak? - powiedziałem.
- Biegniemy! - powiedział i ruszył.
   Tylko wybiegliśmy spod drzewa, to smoki rzuciły się na nas. Jeden z nich cudem nie trafił w nas ogniem. Już na własnej skórze poczułem żar smoczego ognia. Trafiłem w zwierze błyskawicą i spadło na ziemię. Kolejny ze smoków wylądował przed nami zagradzając nam drogę. Zionął ogniem, który trafił mnie w nogę, Odczułem ogromny ból. Wrzasnąłem i odskoczyłem. Nie mogłem złapać równowagi, więc upadłem na ziemię, Wodą ugasiłem płonące ubranie. Na nodze jednak miałem liczne, głębokie poparzenia. Z wielkim trudem i pomocą Saladyna podniosłem się na nogi i rzuciłem zaklęci w smoka. Rozprysnął się na małe kawałeczki, bardzo ciemnego mięsa. Reszta zwierząt została nadal zajęta ludźmi spod drzewa. Zaczęliśmy poruszać się dalej. W końcu zobaczyliśmy w oddali walczącego Ermyra i Alessandrę z ogromnym, czerwonym smokiem. Widać było, że mocno przegrywają to starcie. Nie mieli już sił. Bardzo chciałem im pomóc, jednak ja również byłem wyczerpany. W ostatniej chwili ogromny grom przeciął niebo i smok runął z impetem na ziemię. To Arkus trafił zwierzę i w ostatniej chwili uratował Ermyra i Alessandrę.
-Chodźcie szybko! - zawołał do nas, stojąc na lekkim wzgórzu - Musimy uciekać! Teraz!
-Gdzie? - spytałem po dotarciu na miejsce, które przyszło mi z ogromnym trudem, gdyż niesamowicie dokuczał mi ból nogi, który z każdą chwilą się nasilał.
- Do Gildii Magów. - odpowiedział tonem, jakby to, co oświadczył, było jak najbardziej oczywiste.
-Do Gildii Magów?! - spytała Alessandra, która po ciężkiej walce, którą przed chwilą odbyła, wyglądała na kilka lat starszą. - Jak to?
- Wysłała mnie Gildia Magów, żebym was odbił. - powiedział Arkus.
- Dlaczego nic nam nie powiedziałeś? - spytał Ermyr
- Bo cała misja mogła się nie udać.
-Dlaczego w ogóle mamy ci wierzyć? - odrzekła nieufnie Alessandra
- A macie inne wyjście? - powiedział Arkus, otwierając przed nami ogromny, świecący się portal - Możecie tu oczywiście zostać... - Spojrzał się na mnie i wszedł do portalu.
Spojrzałem się na przyjaciół.
-Co robimy? - spytał Saladyn
- Nie mamy wyjścia, Wchodzimy. - odparłem.
-Możemy mu zaufać? - spytała wciąż podejrzliwie Alessandra - prawie cię zabił w walce, Kacper.
- Musimy mu zaufać, Alessandro. - Odpowiedziałem - Ja mu ufam. - Wszedłem do portalu.

==============================

   Witam ;) Tak, wiem, że dawno mnie nie było, ale czasu brak niestety. Postaram się wstawiać rozdziały w miarę regularnie, Zobaczymy jak to wyjdzie xD. Tymczasem miłego czytania i do następnego! ;D

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 37: Smoki.

   Obudziłem się. Przez pierwszych kilka sekund nic nie widziałem. Dochodziły do mnie tylko pojedyncze, przytłumione dźwięki. Po pewnym czasie odzyskałem ostrość widzenia. Leżałem w bardzo nie wygodnej pozycji w siodle, na wielbłądzie. Ręce miałem związane grubą liną, która oplatała szyję zwierzęcia. Spróbowałem podnieść głowę z karku wielbłąda. Po kilku mozolnych próbach udało mi się usiąść w miarę wygodnej pozycji. Rozejrzałem się wokół. Znajdowałem się wśród Ramadańczyków. Z przodu dostrzegłem Rudowłosego, a obok Arkusa. Z tyłu, również związani, jechali Alessandra, Ermyr i Saladyn. Zauważyli mnie i pognali w moją stronę, co było trudna, przy związanych rękach. Ramadańczycy krzyczeli coś za nimi, jednak oni nie zwracali na to uwagi.
   -Kacper! -powiedział Saladyn - Wreszcie się obudziłeś!
   -Jak się czujesz? - spytała Alessandra
   Wtedy przypomniałem sobie ostatnią walkę, ból, trzask łamanych kości. Na samą myśl o tym na mojej twarzy pojawił się grymas. Jednak złapałem się w miejscach, gdzie powinienem mieć rany. Jednak nie było ich tam. Nie znalazłem żadnej rany.
   -Nic mi nie jest - odparłem zaskoczony
   -Gromowładny zaraz po walce zaczął leczyć cię swoimi zaklęciami. - wytłumaczył mi Ermyr - Już po kilku dniach nie było śladu ran.
   -Po kilku dniach? - zapytałem
   -Tak, Kacper - powiedziała ze smutkiem  w głosie Alessandra - Nie byłeś przytomny przez prawie trzy tygodnie.
   -Myśleliśmy, że zaklęcia Arkusa nie pomogły i że już się nie obudzisz - dodał Saladyn.
   -Który dzisiaj?
   -Piętnasty czerwca. - odpowiedział Ermyr.

   Rozejrzałem się wokoło. Nie widziałem nikogo oprócz Ramadańczyków, którzy nas pojmali. W pobliżu nie było widać również  żadnych zabudowań. Aż po horyzont była tylko trawa, gdzieniegdzie wyższa, a gdzieniegdzie niższa. Jedyną odskocznią od niej były rosnące pośród niej pojedyncze drzewa, górujące nad okolicą. 
   Jechaliśmy polną drogą. Musiała być często używana, ponieważ na jej ziemnej powierzchni nie rosło ani jedno źdźbło, wszechobecnej wokół, trawy. Ramadańczycy jadący najbliżej mnie rzucali mi nieprzyjazne spojrzenia. Jednak nie mówili nic. Nawet się do mnie nie zbliżali. W ich oczach widać było respekt do mojej osoby. Pomimo tego, że byłem ich więźniem.
   -Gdzie jesteśmy? -spytałem
   -W Ramadanie, Kacper - powiedział Saladyn - Od trzech tygodni.

***


   Podczas wieczornego postoju nie dowiedziałem się niczego nowego. Przez cały czas byliśmy pilnowani przez ramadańskich strażników, którzy jedli swoje posiłki kilka metrów dalej. Co chwila rzucali w naszą stronę ukradkowe spojrzenia. Jednak bali się spojrzeć mi w oczy. Z jednej strony czułem się niezręcznie z obecnego stanu rzeczy, jednak z drugiej strony podobał mi się respekt, który do mnie mają.
   Po kolacji podszedł do mnie Arkus. Był to średniego wzrostu mężczyzna wyglądający na jakieś siedemdziesiąt kilka lat. Jego twarz pokrywała ogromna ilość zmarszczek, bruzd i blizn. Miał bardzo badawcze i stanowcze spojrzenie, krystalicznie niebieskich oczu. Z podbródka spływała długa, zadbana siwa broda, która mniej więcej w 3/4 długości przytrzymywana była przez gumkę. Sięgała ona mniej więcej do pasa. Ubrany był podobnie do Ermyra, jednak dużo bardziej majestatycznie i wiekowo. Długa, ciemonozielona szata sięgała do ziemi. Mankiety i dół szaty obszyte były złotym jedwabiem. Rękawy sięgały mniej więcej do 3/4 długości ręki po jej wewnętrznej stronie, natomiast po wewnętrznej były normalnej długości. Moją uwagę przykuło jednak zupełnie coś innego. Cała szata wyhaftowanymi złotymi, jedwabnymi nićmi. Hafty składały się w ciągi znaków, jednak nie potrafiłem ich odszyfrować. Były one podobne do tradycyjnego zapisu zaklęć, jednak wyglądały na bardziej odległe w czasie, i najwyraźniej już zapomniane. Wśród tajemniczych znaków znajdowały sięteż litery, które rozpoznawałem. Jednak najczęściej były to tylko pojedyncze litery w wyrazach. Zdołałem jednak odczytać jeden wyraz, było to słowo "igni", czyli "ogień".
   -Widzę, że zainteresowało cię moje ubranie, Kacper - odezwał się Arkus.
   Zignorowałem jego stwierdzenie.
   -Skąd znasz moje imię? - powiedziałem podejrzliwie, na co on zaśmiał się szczerym głosem.
   -Cała Arladia zna twoje imię, Kacper. Od Gór Białych, aż do Gardii i Rizeranu, jeszcze daleko na południe za Ramadanem. Od Agavy, aż po Góry Stare. Wszyscy wiedzą o "młodym królu, co pokój wywalczył". Twoje imię jest tak sławne, jak gdybyś żył już wiele set lat.
   -Nie zdawałem sobie z tego sprawy - odpowiedziałem zakłopotany
   -Nie dziwię się, chłopcze. Jesteś jeszcze młody. Myślisz, że Liga Arladzka, którą udało ci się utworzyć, zagwarantuje Arladii pokój. Nie wiesz nawet, jak bardzo się mylisz. Cała ta twoja Liga ma dużo więcej zagrożeń, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić: Ramadan, Gardia, Rizeran, Cesarstwo Północne, Piraci, Barbarzyńskie L:udy zza Morza Bezmiernego. To dopiero początek długiej listy.
   -Dlaczego mi to mówisz? - zapytałem - To brzmi jak ostrzeżenie.
   -Bo nim jest - uśmiechnął się - Mówię ci to, bo mi zaimponowałeś. Byłem pewny, że za mną przegrasz, ale nie spodziewałem się, że wytrzymasz aż tyle. Zwykle pojedynek ze mną kończy się po moich dwóch, może trzech zaklęciach. Ty stawiałeś mi opór najdłużej od bardzo dawna.
   -Hahaha - roześmiałem się - I dlatego darowałeś mi życie? - zapytałem ocierając łzę.
   -Darowałem ci je, ponieważ takie dostałem polecenie.
   -Czyli nawet najpotężniejszy czarodziej Arladii dla kogoś pracuje?
   -Jak widzisz... - odparł z uśmiechem.
   -Chyba miałeś porwać mnie i Saladyna.
   -To prawda.
   -Dlaczego więc darowałeś też życie Ermyrowi i Alessandrze?
   -Bo widzisz... To bardzo zgrana i utalentowana parka. Oprócz tego są bardzo odważni. Od początku wiedzieli, kim jetem, lecz pomimo tego stawili mi opór. Było to bardzo niebezpieczne i heroiczne. A po za tym zadziwił mnie ich ogromny duch walki. Pomimo tego, że wiedzieli, iż zostali sami wraz z Saladynem, że Ramadańczycy w każdej chwili mogą przeszyć ich gradem strzał, i tak walczyli ramię w ramię, stojąc nad rannym tobą. Do ostatniej chwili bronili ciebie i Saladyna. Jednak nic im to nie dało. Niczego tym nie wskórali. Był to zbyteczny, aczkolwiek heroiczny czyn, Kacper. Dlatego zawsze pamiętaj, że oni są tobie bardzo oddani. Gwarantuję ci, że cię nie zawiodą.
   -To bardzo ciekawe, co powiedziałeś. Z tego, co mówisz, nie wyglądasz na takiego, który współpracowałby z Ramadanem. - stwierdziłem.
   -Bo może wcale nie współpracuję? - odpowiedział odchodząc.

***

   Kilka dni nadal jechaliśmy tą samą gruntową drogą. Potem zaczęliśmy poruszać się wybrukowaną drogą. Pomimo tego, że była ona utwardzona, to i tak nie mogła się równać oxenfurckim ulicom. W wielu miejscach brakowało kamieni, w kilku zostały pokruszone. W pewnym momencie zobaczyłem, że na środku znajduje się ogromna wyrwa. Najwidoczniej teren pod drogą był podmokły. Podłoże zostało podmyte, a bruk zapadł się prawie półtora metra. Ta sytuacja sprawiała, że droga stawała się nieprzejezdna, a nikt o zdrowych zmysłach nie pokusiłby się o jazdę podmokłym, podejrzanie wyglądającym, poboczem.
   -Zaraz to naprawię - powiedział Arkus i już podniósł ręce, jednak przerwał mu Kunag.
   -Nie! To on to zrobi. - ręką wskazał na mnie.
   -Ja to zrobię lepiej - oponował Gromowładny.
   -Powiedziałem. - warknął Rudowłosy - Bierz się do roboty - zwrócił się do mnie.
   Jednak ja siedziałem na wielbłądzie i nawet o centymetr nie ruszyłem rękoma. Mijały kolejne sekundy. W końcu Kunagowi puściły nerwy.
   -Na co, do jasnej cholery, czekasz?! - wrzasnął
   -Nie zrobię tego. - odpowiedziałem spokojnie
   -Co ty, kurwa, powiedziałeś?! - Rudowłosy zrobił się czerwony na twarzy i zaczął jechać w moją stronę.
   -Nie zrobię tego, nie będę ci usługiwać. - powiedziałem, gdy był już przy mnie.
   -Ty mały skurwysynie! Zrobisz dokładnie to, co ci powiem! - wziął zamach i uderzył mnie z całej siły w twarz. Szybko się zreflektowałem i pomimo spływającej mi po twarzy krwi rzuciłem mu się do szyi. Zacząłem go dusić, Zrobił się purpurowy. Zabiłbym go, jednak poczułem, że coś zaciska mi się na nadgarstkach, było to zaklęcie Akusa, króre sprawiło, że puściłem Rudowłosego.
   -Cisza! - wrzasnął - Słyszycie?
   W oddali słychać było trzepot skrzydeł.
   -Smoki!

============================

   Witam ;) Ostatnio coś mało tu zaglądacie ;( Może to z powodu wakacji? Na to liczę. A tymczasem łapcie kolejny rozdział.

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 36: Najpotężniejszy Mag.

   26.05.1251r.EL, Wielka Pustynia.

   Zgodnie z poleceniem Saladyna, równo z świtem wyruszyliśmy dalej w drogę. Około południa dotarliśmy do wąwozu, o którym mówił Pasha. Przed moimi oczami ukazała się wąska może kilkumetrowa szczelina, po bokach której wznosiły się niemal pionowo ściany wąwozu. Po prawej i lewej stronie wąskiej dróżki dostrzec można było ogromne głazy, porozrzucane w odstępach kilkunastu metrów od siebie. Widać było, że droga była stopniowo zasypywana przez te olbrzymie odłamki skalne. Na stromych ścianach wąwozu gdzieniegdzie rosły osty i różnego rodzaju chwasty. Oprócz tych nielicznych "ozdób" ta dolina wyglądała na kompletnie wymarłą. W chwili, gdy staliśmy przed wejściem do niej ze stromego zbocza, w dół spadł tuman piachu i kurzu wraz z kilkoma różnej wielkości kamykami, a nawet głazami. Jeden z większych kamieni trącił o występ skalny, którego część odprysła od ściany i razem z hukiem opadli na kilka krzaków ostów, rosnących przy drodze na dole.
   -Jesteś nadal pewny, Pash'o, że ta droga jest bezpieczna? - zapytał Sułtan. Tamten podjechał do niego na wielbłądzie i zatrzymał się obok.
   -Ależ oczywiście, Sajlim - skłonił się niemal dotykając czołem głowy zwierzęcia - Przecież mówiłem, Ci, że wielokrotnie tędy podróżowałem.
   -A może pojedziemy zwykłą, dobrze znaną, trasą? - odezwałem się nieprzekonany
   -Sułtanowi zależy na czasie, królu - ostatnie słowo wymownie wycedził przez zęby - Dlatego nalegam, abyśmy wybrali tą, krótszą drogę.
   - Nie denerwuj się, Kacprze - odwrócił się w moją stronę - Ufam Pash'y i myślę, że powinniśmy jechać tędy - głową wskazał wąwóz w którym teraz przez unoszący się w powietrzu piasek nie było prawie nic widać.
   Skłoniłem się, na znak rezygnacji.
***

   Wędrowaliśmy już dobre kilka godzin, a słońce na niebie wskazywało swym położeniem południe, kiedy Ermyr razem z Alessandrą zrównali swoje wielbłądy razem z moim.
   -Nie podoba mi się ten cały wąwóz - powiedziała czarodziejka - Przytłacza mnie ta droga.
   -Nie dziwię się - odpowiedział elf - Po lewej stronie, za głazem ukryte były zwłoki jakiegoś człowieka. A właściwie teraz, to już tylko szkielet.
   -Od początku miałem złe przeczucia, co do tego całego Pash'y - głową wskazałem pomysłodawcę całego tego przedsięwzięcia, który dyskutował o czymś zawzięcie z Sułtanem - Ten cały jego pomysł wydaje się jakiś szemrany...
   -Myślę, że możesz mieć rację - powiedział Ermyr - Bo niby dlaczego nikt nie wiedział o tym skrócie? Ta droga jest przecież często używana...
   -Moim zdaniem będziemy mieli z tego poważne kłopoty, mówię wam. - Alesandra znów wróciła na swoje "miejsce" wśród moich żołnierzy.
   -Bogowie! - westchnął Ermyr - Oby nasza piękna czarodziejka nie miała racji! - pojechał za czarnowłosą czarodziejką.

***

   Jechaliśmy w skwarze i kurzu kolejne kilka godzin. Wielokrotnie musieliśmy się zatrzymywać, żeby przeczekać jakąś małą lawinę kamieni, które spadały ze ścian wąwozu. W końcu, gdy zapadł zmrok usłyszałem, jak Sułtan wzywa do siebie Pash'ę, więc podjechałem bliżej.
   -Pash'o, mówiłeś, że zaoszczędzimy kilka godzin, jadąc tą drogą - powiedział Saladyn - A tymczasem zaraz będzie zachód słońca a nie widać nawet końca wąwozu.
   -Już niedługo, panie... - skłonił się Pash'a - Musiałem się pomylić w obliczeniach, Sajlim.
   W tamtym momencie zza najbliższych głazów zaczęli wyłaniać się ludzie, setki ludzi. Po kilku sekundach cała droga, za nami i przed nami roiła się od wrogo nastawionych żołnierzy. Część z nich stała nawet na szczycie skalnych ścian po bokach drogi.
   -Oj, nie pomyliłeś się, Pash'o - z szeregu ludzi przed nami wyłonił się dobrze z budowany mężczyzna, w średnim wieku, o długich rudych włosach i brodzie. W ręku dzierżył długi, charakterystycznie wygięty łuk.
   -Ramadańczycy! - warknął rozwścieczony Saladyn
   -No nie mów, że się nas nie tutaj nie spodziewałeś, Saladynie! - zaczął się śmiać Rudowłosy.
   -Nie spodziewałem się, spotkania z tobą w takich okolicznościach, Kunagu. - odpowiedział przez zęby Sułtan.
   -No niestety, będzie to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie, Saladynie. - odpowiedział z uśmiechem ten o imieniu Kunag. Rudowłosy sięgnął po strzałę do kołczanu, naciągnął ją i strzelił w stronę Sułtana. Jednak byłem szybszy i w mgnieniu oka, ruchem ręki, utworzyłem przed Saladynem magiczną tarczę. Strzała trafiła w nią i odbiła się z cichym zgrzytnięciem.
   -O! Widzę, że masz przy sobie magów! Wybornie! - uśmiechnął się i odwrócił się w stronę swoich ludzi - Saladyna i Pominertasa przyprowadźcie do mnie, resztę zabić.
   Ludzie Kunaga w mgnieniu oka dotarli do naszych najbardziej oddalonych ludzi. Oprócz tego ci, którzy stali na szczycie kamiennych ścian posyłali na nas ogromne ilości strzał. Zacząłem jechać w stronę Saladyna, jednak ze względy na zgiełk rozgorzałej bitwy, było to bardzo trudne. Po kilku sekundach nie udanej jazdy, stwierdziłem, że łatwiej będzie zejść z wielbłąda i dotrzeć do Saladyna pieszo. Omijając biegających wokoło ludzi po chwili dotarłem do Saladyna. Klęczał za wielbłądem, razem z Ermyrem i Alessandrą, którzy raz po raz posyłali magiczne pociski w stronę wrogów. Na mój widok wstał.
   -Kacper! - wrzasnął - Ta podła gnida nas zdradziła! A ja mu tak ufałem!
   Złapałem go za ramiona i pociągnąłem z powrotem na ziemię.
   -Uspokój się - odezwałem się do niego i po chwili ciągnąłem - Trzymaj się blisko mnie i nie rób, niczego głupiego, dobrze? - po otrzymaniu potwierdzenia odwróciłem się w stronę Ermyra - Jest ich za dużo, nie wytrzymamy, prawda?
   -Niestety masz rację, Kacper - powiedział elf - Są świetnie uzbrojeni, a w dodatku jest ich kilka razy więcej. Na domiar złego mają do pomocy kilku naprawdę dobrych magów bitewnych.
   -Na szczęście my też mamy trzech - powiedziałem - I nas w dodatku.
   -To i tak za mało. - odezwała się, milcząca dotąd, Alessandra.
   -Najważniejsze jest, żeby jak najdłużej wytrzymać - powiedziałem
   -To kwestia kilku, może kilkunastu minut - powiedział Elf, tonem pełnym rezygnacji.
   -Trzeba być w dobrej myśli - powiedziałem, kładąc m rękę na ramieniu - Już nie takie rzeczy razem przeszliśmy!
   -W sumie masz, rację - uśmiechnął się.
   -No i tak ma być! A teraz chodźcie za mną. - W odpowiedzi skinęli głowami.
   Schylony ruszyłem w stronę środka naszych ludzi. Wokół wszędzie latały strzały. Kilkakrotnie musiałem je odbijać. Po dotarciu na miejsce zobaczyłem, że kilkunastu naszych ludzi już nie żyje, a przez naszą linię obrony przedzierają się Ramadańscy magowie. Kazałem Saladynowi zostać z Ermyrem i Alessandrą, a sam pobiegłem walczyć z czarodziejami.
   Od razu, gdy mnie zobaczyli zaczęli ciskać w moją stronę kulami ognia. Jednak z ogromną łatwością wszystkie odbijałem. Po chwili nawet trafiłem jednego z nich magicznym grotem. Czarodziej upadł w kałuży krwi.
   Wtedy do walki wkroczył kolejny mag. Jednak od tego było wyraźnie czuć ogromną moc. Spojrzał na mnie i zaczął wymawiać zaklęcie. Jego palce zaczęły się świecić, a po chwili bił od nich oślepiający blask. Skierował dłonie w moją stronę i zaczął ciskać we mnie błyskawicami. Pierwsze z łatwością odbiły się od utworzonej przeze mnie tarczy. Jedak każda kolejna błyskawice sprawiała, że tarcza przesuwała się coraz bliżej mnie, a moje buty zagłębiały się w ziemię. Kolejne pioruny i kolejne centymetry, które zdobywał tajemniczy mag. W końcu moje mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, zwyczajnie nie miałem siły, żeby utrzymać magiczną tarczę. W ciągu ułamków sekund podjąłem desperacką decyzję. Przerwałem magiczną barierę i rzuciłem się w bok. Upadłem ciężko na lewe ramię. Krzyknąłem w porywie rozdzierającego bólu. Jednak najważniejsze było to, że teraz byłem względnie bezpieczny za ogromnym głazem. Oparłem się o niego plecami. Po chwili zobaczyłem ogień wokół. Tajemniczy mag posłał w kamień ogromy słup ognia, który z każdą sekundą rozgrzewał go coraz bardziej. W końcu głaz zrobił się czerwony. Stwierdziłem, że muszę działać. Odpowiedziałem na ogień lodem. Skierowałem potężny słup lodu na kamień. Głaz z powodu skrajnych temperatur pękł po kilku sekundach, a dwa magiczne słupy: ognia i lodu zetknęły się ze sobą w miejscu, gdzie przed chwilą stał kamień, a miejsce zetknięcie przesuwało się stopniowo w prawą stronę, by w końcu zatrzymać się dokładnie przede mną, pomiędzy mną, a moim przeciwnikiem.
   Tam, gdzie lód stykał się z ogniem w momencie rodziła się para. Pod wpływem temperatury te dwa zaklęcie neutralizowały się. Trwaliśmy tak w bezruchu, mierząc swoje możliwości, przez kilkanaście sekund. W tym czasie wokół zrobiła się mgła. Przez którą nie było nic widać. Stwierdziłem, że wykorzystam to i wycofam się w stronę Ermyra, Alessandry i Saladyna. 
   Przerwałem zaklęcie i biegiem rzuciłem się za siebie. Po chwili byłem już przy nich. Silny podmuch wiatru, który zawiał od strony mojego przeciwnika, rozwiał mgłę, która mi sprzyjała. Zauważyłem, że tajemniczy mag idzie w moją stronę.
   -To przecież Arkus Gromowładny! - krzyknął zdziwiony Ermyr
   -Znasz go? - zapytałem go
   -Oczywiście - odparł elf - Gdy ja byłem w twoim wieku, o nim krążyły już legendy!
   -Ermyr ma rację - wtrąciła się Alessandra - Gdy my byliśmy młodzi, on już od ponad stu lat, uznany był za zaginionego.
   -To znaczy, że on ma prawie trzysta lat! - krzyknąłem
   -Tak, Kacper - potwierdził Ermyr - I jest najpotężniejszym czarodziejem, o jakim słyszałem.
   Nie zdążyłem zapytać ich o nic więcej, bo Arkus posłał w naszą stronę podmuch wiatru, który zwalił całą naszą czwórkę z nóg. Gdy już zdołaliśmy się podnieś, on już rzucał kolejne zaklęcie. Tym razem były to ogromne, skalne głazy. Rzucał nimi, jak piłkami. Zaczęliśmy je odbijać podmuchami wiatru, jednak były zbyt ciężkie. Utworzyłem barierę, jednak po przyjęciu kilku pocisków zaczęła pękać i w końcu został z niej magiczny pył. Rzuciłem w jego stronę kilka ognistych kul, ale on odbił je z łatwością, trafiając w osty po bokach, które zaczęły płonąć. Arkus wzniósł ręce ku niebu i wysłał w górę promień światła. Po chwili całe niebo na chwilę zrobiło się jasne, jak w dzień. Znów zrobiło się ciemno i cicho. Wokół zatrzymano nawet walkę. Po kilku sekundach zerwał się wiatr. Płomienie z ostów zaczęły krążyć w powietrzu, co chwila trafiając naszych żołnierzy. Kilkakrotnie kierowały się w naszą stronę, jednak gasiliśmy je zanim do nas dotarły. Po kilkunastu sekundach wokół płonęły wszystkie chwasty i osty, rozświetlając wąwóz. W momencie "latające ognie" znikły. Zaczęło za to się błyskać. Na początku był jeden grom, potem drugi i następny. Błyskawice zaczęły jedna po drugie spadać na drogę w wąwozie. Jedna z nich trafiła w kamienny występ i wytworzyła lawinę. W ostatniej chwili zdołałem uchronić nas magiczną barierą od niechybnej śmierci. Do niewyobrażalnej wielkości błyskawic dołączył również ulewny deszcz, który pojawił się znikąd. W mgnieniu oka wszystkie płonące osty i chwasty zgasły. Ze ścian wąwozu rwącymi strugami zaczęła płynąć woda, porywając ze sobą odłamki skalne. Wśród szalejącej burzy Arkus zaczął celować w nas praktycznie nie widocznymi zaklęciami ciętymi. Rzucał je jedno po drugim. Chroniliśmy się za barierami, jednak wszystkie po kilku sekundach przyjmowania tak silnych zaklęć pękały. Zaczęliśmy odbijać je rękami. Jednak rzucał je zbyt szybko. Jedno z zaklęć trafiło Alessandrę w udo. Wrzasnęła i upadła pod siłą zaklęcia. Ermyr rzucił się w jej stronę. W ostatniej chwili odbiłem jedno z zaklęć bo i on zostałby zraniony. Po kilkunastu sekundach odbijania zaklęć, zacząłem słabnąć. Podjąłem decyzję,  przejściu do ataku. Rzuciłem w stronę Arkusa ogromną kulę ognia, która w deszczu zaczęła syczeć pod dotykiem kropli. Chyba nie zdążył jej odbić, bo wybuchła gdzieś niedaleko niego.
   -Pod prawą ścianę! - wrzasnąłem do reszty - Za głaz!
   Ermyr i Saladyn założyli sobie ręce Alessandry za szyję i zaczęli biec razem z nią we wskazane przeze mnie miejsce. Zrobili to w ostatniej chwili, bo Arkus cisnął w ich stronę kulą ognia. Stał tam, gdzie ostatnio, jednak teraz jego ubrania były wyraźnie nadpalone. Byłem dumny z siebie, że zdołałem trafił maga, który ma prawie trzysta lat. Jednak moja duma nie trwała zbyt długo, ponieważ Arkus znów przeszedł do ataku. Znów ciskał głazami. Kolejne bariery pękały raz po raz. W pewnym momencie nie zdążyłem rzucić odpowiedniego zaklęcia. Poczułem okropny ból. Słyszałem trzask łamanych kości, po czym upadłem na ziemię. Zaczęło robić mi się ciemno przed oczami. W głowie mi huczało. Ostatnie, co pamiętam, to twarz Ermyra nade mną i ogromny błysk.

===========================================

   Witajcie! ;) A o to i kolejny rozdział! Miłego czytania :)

PS: Zachęcam do komentowania ;P