środa, 16 lipca 2014

Rozdział 3: Porwanie.

Budzę się. Obraz jest rozmazany, ale po chwili się wyostrza. W blaskach wschodzącego słońca znowu widzę to obskurne krzesło, stolik, umywalkę. Nie wiem który jest dzisiaj, ile czasu leżałem bez przytomności, jedyne co wiem, to to,że nadal leżę w szpitalu. Nagle drzwi od korytarza otwierają się i wchodzi zabandażowana dziewczyna z gipsem na prawej ręce. Na policzku, pod lewym okiem znajduję się opatrunek. Na głowie blond włosy spływają falami po bokach. Oczy ma koloru szafiru. Ubrana jest w biały szlafrok i ciapcie. Poznaję w niej Asię. Z jej pięknych oczu spływają łzy. Wiele łez. Ogarnął mnie wielki żal i gniew, bo dopuściłem do tego, żeby ten typ ją pobił. Nigdy więcej- obiecuję sobie- Nigdy!
-Kacper! - Agnieszka rzuca się na mnie z pocałunkami- Obudziłeś się!
-No tak...- odpowiadam lekko speszony - Który dzisiaj?
-Trzydziesty czerwca. Już wakacje.
-Tak długo byłem nie przytomny?!-nie mogę uwierzyć ile czasu już minęło- Nieważne. Co z wami? Z tobą, z Dawidem...
-Dawid miał złamany nos i rękę, ale wszystko poszło dobrze i już jest w domu. Codziennie do ciebie przyjeżdża i siedzi po kilka godzin przy twoim łóżku. Chociaż to ukrywa widziałam, jak po kryjomu płakał, ale nie chce się do tego przyznać. A ja? Sam widzisz... Mocno stłuczona ręka, podbite oko, trochę siniaków i zadrapań. Jakoś przeżyję. Bardzo się o ciebie martwiłam. Chciałam cię przeprosić i podziękować, że stanąłeś w mojej obronie.
-Przeprosić? - nie kryję zaskoczenia - Ale za co?
-Za całą tą sytuację. Gdyby nie ja i moja głupota, nic by ci się nie stało...ani Dawidowi...ani mnie.
-Aśka, posłuchaj mnie - dziewczyna kieruje wzrok w moją stronę i spogląda mi w oczy - to nie była twoja wina. Wiem, że nie chciałaś, żeby się tak stało. Nie przejmuj się.
Joasia zalewa się łzami i  obejmuje mnie w pasie.
 -Dziękuję - zapłakana szepcze mi do ucha
-Za co? - pytam zdziwiony
-Za to, że jesteś.
***
Minęły już dwa tygodnie odkąd trafiłem do szpitala. Asię wypisali już tydzień temu. Ja wychodzę dopiero dzisiaj. Jest połowa lipca, żar leje się z nieba, a ja stoję pod szpitalem i czekam, aż przyjedzie po mnie ojciec. Spóźnia się już piętnaście minut. Spóźni się jeszcze z pół godziny, albo w ogóle nie przyjedzie, bo mu "coś wypadło". Ojciec, jako policjant rzadko bywa w domu.Często musi gdzieś jechać w środku nocy. Przez pracę poświęca nam bardzo mało uwagi.
***
Czas dłuży mi się niemiłosiernie. Pięć minut, dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści... Już mam dzwonić po mamę, gdy nagle z piskiem opon pod szpital przyjeżdża czarne BMW z przyciemnianymi szybami.
Zatrzymuje się przede mną, a w oknie które przed chwilą się otworzyło jest mój ojciec. Na twarzy, na której zwykle gościł serdeczny uśmiech, dzisiaj widać zdenerwowanie. Jego twarz zwykle rześka, dzisiaj jakby jakaś zmęczona i o parę lat starsza. Od krótko przystrzyżonych czarnych włosów, po czole spływają kropelki potu, chociaż BMW ma klimatyzację. Po za tym ojciec wygląda jak zwykle. Czarny T-shirt opinający się na umięśnionych ramionach i klatce piersiowej, czarne długie jeansy i również czarne markowe "Adasie".
-Wsiadaj Kacper - odzywa się głosem okazującym jego zdenerwowanie - szybko!
-Stało się coś?- pytam ojca zaniepokojony
-Nie ma czasu na gadanie wsiadaj.
W pośpiechu pakuję swoje rzeczy do bagażnika i siadam na przednim fotelu, obok ojca. Ojciec natychmiast z piskiem opon wyjeżdża ze szpitalnego parkingu. Ledwo hamuje przed szlabanem na żetony (parking jest płatny). Zaraz po podniesieniu się szlabanu rusza z dużą prędkością. Nie zwracając uwagi na ograniczenia przejeżdżamy koło Carrefour'a i kościoła. Nadal naginając przepisy skręcamy w Leszka Czarnego. Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu. W momencie zaczyna lać ulewny deszcz.
Strumienie wody zalewają ulicę i spływają w stronę rynku. Po chwili ojciec znów rusza z piskiem opon.Koła "beemki" rozbryzgują ciemną wodę na wszystkie strony. Skręcamy w prawo. Jedziemy razem ze spływającą wodą z położonej wyżej ulicy Leszka Czarnego.Teraz skręcamy w lewo. W mgnieniu oka mijamy kolejne bloki i sklepy. Widać już nasz sześcio-klatkowy blok z biało-bordowym tynkiem. Po chwili ojciec parkuje na chodniku.w. Wyskakuje z samochodu i biegnie do naszej klatki. Wybiegam za nim. Po chwili cały mokrzy jesteśmy na drugim piętrze, pod naszymi drzwiami. Tata szarpie się z kluczami. Niepotrzebnie. Drzwi są otwarte. Wbiegamy do środka.Korytarz wygląda tak jak zwykle. Szafa wnękowa, szafka na buty, lustro. Ojciec sprawdza po kolei każde pomieszczenie. Mój pokój, kuchnię, łazienkę, WC, salon, sypialnię rodziców. W przedpokoju w biegu zaczepia o szafkę z butami i ją przewraca. Wchodzę za nim do sypialni. W sypialni też wszystko wygląda normalnie. Na środku, pod oknem łóżko rodziców, po jego bokach szafki nocne, stolik naprzeciwko drzwi i komoda po prawej stronie. Nigdy nie widziałem go w takim stanie. Stoi przede mną zmęczony i cały mokry. Mokre ubrania przykleiły się do jego ciała i widać każdy mięsień. Wygląda teraz... nietypowo. Widzę przerażenie, które zapanowało na jego twarzy. Po policzkach spłynęły mu łzy. Zauważyłem, że czyta kartkę leżącą na stoliku. Rozpłakał się rzewnymi łzami.
-Porwali matkę - mówi przez łzy.
Wyrywam mu z rąk kartkę i zaczynam czytać:
JEŻELI CHCESZ ZOBACZYĆ JĄ ŻYWĄ ZOSTAW TĄ SPRAWĘ W SPOKOJU
Z przerażenia usiadłem na podłodze. Z oczy popłynęły mi łzy.
Padało jeszcze wiele godzin.









==========================================================================
Wiem, że długo nie było rozdziału (ok. miesiąc), ale w końcu jest. Starałem się napisać dosyć długi... Podoba się?