środa, 25 lutego 2015

Rozdział 26: Bitwa o Sankt-River. /Część druga.

28.01.1251r.EL, Sankt-River.
   Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Kaplica nagle opustoszała. Pewnie cała królewszczyzna uciekła do swoich pokoi.
-O niebiosa! - westchnęła znacząco Alessandra - Oni bez nas baliby się pierdnąć we własny stołek! Nie ma się więc co dziwić, że teraz pokój w Arladii jest zagrożony, skoro Ich Wysokoście trzęsą portkami za zaryglowanymi drzwiami, w nigdy nie zdobytej twierdzy.
Stwierdziłem, że nie odpowiem, jednak Alessandra odezwała się znowu.
-Zaopiekuj się nią. Miała trudne dzieciństwo.
-W dużej mierze przez ciebie - nie wytrzymałem.
-Wiem - spuściła głowę - Każdego dnia żałuję, że podjęłam taką decyzję...
Nie dokończyła, bo Katedrą wstrząsnął ogromny huk. Niektóre witraże pękły, a kawałki kolorowego szkła spadły na podłogę za naszymi plecami.
-Co się stało? - spytałem
-Wdarli się do miasta! - Alessandra ruszyła biegiem. Ja po chwili oszołomienia zrobiłem to samo. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że nie ma nic szybszego od biegnącej czarodziejki. Alessandra przemieszczała się z oszołamiającą szybkością. Przeskakiwała nad leżącymi na ulicy belkami i gałęziami połamanych drzew. Zręcznie omijała sterty gruzów i zostawione powozy i karoce, blokujące przejście. Z trudem za nią podążałem. Po kilku minutach manewrowania wśród przeszkód nie pozwalających na sprawne pokonanie drogi spod Katedry do Bramy Zachodniej, dotarliśmy do celu. Naszym oczom ukazał się widok bitwy. Armia Gray'a wtargnęła na teren miasta przez zupełnie zniszczoną bramę. Resztka naszych żołnierzy zacięcie broniła wejścia do głębi miasta. Żołnierzami sprawnie dowodził Wolfgang, a Ermyr wspomagał ich zaklęciami. Alessandra wpadła w szał zaczęła ciskać zaklęciami w napastników. Robiła to tak zawzięcie, że aż zaczęła emanować mocą. Jej interwencja wywołała we wrogiej armii poruszenie. Nie atakowali już tak pewnie. Trafiłem w nich zaklęciem wybuchającym. Kilku zginęło, a jeszcze inni zostali przewróceni na ziemię, lub ponieśli ciężkie rany. Nasi żołnierze zaczęli przejmować inicjatywę. Ich atak stał się pewniejszy i bardziej skoordynowany przez Wolfganga. Wrogowie ponieśli ciężkie straty. Nagle za nimi pokazał się Gray. Wycelował swoim czerwonym promieniem w Ermyra. Uniosłem Kostur i posłałem tam wiązkę białego światła, która odbiła zaklęcie Graya.
-Uciekajcie! - krzyknąłem do przyjaciół
-Nigdy! Za Holsanię, do kurwy nędzy i stu burdelów! - krzyczała Alessandra ciskając na oślep wszelakimi zaklęciami.
Nagle w dłoniach Gray'a ukazał się jakiś podłużny kształt. Już wiedziałem, że to jest Berło Taralu.
-Co mam robić? - spytałem w myślach Alessję
- Zaufaj mi, Kacper. W odpowiednim momencie natchnę cię moją mocą. - odpowiedziała bogini.
-W jakim momencie?! On ma Berło Taralu! Alessjo! - odpowiedziało mi milczenie.
-Czemu to robisz? - spytałem patrząc mu prosto w oczy
Zaskoczyło go to pytanie, jednak nie chciał dać tego po sobie poznać.
-Bo pragnę władzy? Pieniędzy? Sławy? Bo pragnę wprowadzić nowy porządek?
-Jesteś chory! - stwierdziłem z pogardą.
-Nie, Kacper, to ty jesteś. Nie rozumiesz powodów, z jakich to robię. Przejdź na moją stronę. W Nowym Królestwie zawsze znajdzie się dla zdolnych i potężnych magów. Jednak musisz wyrzec się Alessji. Czy zrobisz to, żeby ocalić siebie i swoich bliskich?
-Spierdalaj! - odpowiedziałem i cisnąłem w niego morderczym zaklęciem. Odbił to i odpowiedział:
-Sam tego chciałeś, Kacper, drugiej takiej propozycji już nie dostaniesz. Zginiesz razem ze starym porządkiem.
   Wokół niego nagle rozjaśniło się powietrze, w charakterystycznym dla niego czerwonym kolorze. On zniknął, a na jego miejscu pojawiło się kilkanaście ogromnych stworzeń. Były to pająki. Jednak żadne z tych, które znamy na Ziemi. Były to ogromne jak osobowy samochód tarantule, których kończyny zakończone były wielkimi ostrzami, a zamiast jadem pluły pajęczynami. Jednak nie były to zwykłe pajęczyny. Po zetknięciu z celem wybuchały tworząc dziurę w ziemi o średnicy około 1,5 metra. To samo działo się z budynkami
   W myślach nazwałem je "Akromantulami", bo pierwszym moim skojarzeniem były właśnie owe pająki z serii o Harrym Potterze. Tak, więc Akromantule ruszyły do ataku sprawnie omijając wycofujących się żołnierzy Gray'a. Zacząłem w nie ciskać zaklęciami. Zdołałem trafić tylko kilko, bo pomimo swojej wielkości były bardzo szybkie. Podczas śmierci wybuchały. Dlatego najbliższe budynki, w tym spory fragment muru były zniszczone. Jedna z Akromantul zdołała dostać się do Wolfganga, jedna w porę zrzuciłem ją zaklęciem. Pająki siały spustoszenie wśród naszej armii. Ulica pokrywała się z każdą minutą coraz większą ilością porozrywanych ciał. Jednak nie pozostawaliśmy im dłużni. Wszyscy dzielnie je zabijaliśmy. Jednak było to bardzo ciężkie. Po kilku minutach walki na ulicy zostało tylko kilka Akromantul. Największa z nich, może jakiś przywódca, lub coś w tym rodzaju rzucił we mnie siecią. Utworzyłem tarczę obronną, a pajęczyna trafiła w magiczną barierę. Jednak siła wybuchu, która powstała przy uderzeniu odrzuciła mnie do tyłu. Upadłem bardzo boleśnie na plecy. Tarcza zamigotała i znikła. Nade mną ujrzałem szczękoczułki jednej z Akromantul. Próbowała ukąsić mnie w nogę, jednak posłałem w nią magiczny grot, który utkwił jej w odwłoku. Zasyczała z bólu i jeszcze bardziej zdecydowanie przystąpiła do ataku. Odnóża wbiła w moje ubranie przypierając mnie do ziemi. Nie mogłem się poruszyć. Zacząłem się szarpać, ale bezskutecznie. Zaczęła wysuwać w moją stronę swoje szczękoczułki. Podniosłem jednak kostur i z całej siły wbiłem go jej w odwłok. Akromantula zaczęła syczeć i uciekać ode mnie. Po chwili zajęła się ogniem i zmieniła w kupkę popiołu. Wstałem z ziemi i otrzepałem ubranie. Ermyr zabijał wtedy ostatnią Akromatulę.
-Świetna robota, Kacper - odezwał się elf - Gdyby nie ty i Alessandra, to pewnie nie utrzymalibyśmy ulicy.
-Oczywiście, że by tak było - prychnęła Alessandra, a Ermyr pokręcił tylko znacząco głową.
-To była ciężka walka, a najgorsze dopiero nadejdzie. - stwierdziłem
-Chodźmy teraz do Portu. Ponoć tam też jest nie za dobra sytuacja.
-Tak! Pourywam łby tym obsrańcom... - odezwała się z zapałem Alessandra
-Czy ty czasem nie przesadzasz? - spytał z dezaprobatą Emryr
-Ja dopiero zacznę! - odpowiedziała ze złośliwym uśmiechem
***
   W Porcie sytuacja była jeszcze gorsza. Latarnia morska już dawno się zawaliło pod ostrzałem z katapult. Resztka naszych żołnierzy dzielnie walczyła o utrzymanie ulicy Portowej. Jednak wrogowie zwyciężali. Było ich więcej, mieli więcej broni i byli wspomagani przez magów. Ulica usłana była ciałami poległych. Nasi żołnierze zabarykadowali się w pobliskich kamienicach, a armia Gray'a atakowała ze statków. Rzuciłem w jeden z nich kulą ognia i rozpadł się na setki płonących odłamków. Spadł na nas grad strzał. Odbiłem go tarczą.  Do brzegu przybiły trzy kolejne statki. Wysypali się z nich żołnierze krzycząc "Do boju!".  Staliśmy we trójkę. Ja, Alessandra i Ermyr. Nie było wokół nas żadnych żołnierzy, a przeciw nam ruszyło kilkadziesiąt zawodowych wojowników. Ermyr trafił w nich zaklęciem śmiertelnym. Kilku padło. Alessandra rzuciła na nich burzę ognistą. Wywołało to panikę w ich szeregach. Teraz łatwiej było z nimi walczyć. Jednak do brzegu przybiło kolejnych kilka statków. Rzuciłem w ich stronę kilka kul ognistych, ale tylko część sięgnęła celu. Wrogich żołnierzy było już około setki, gdy z pobliskim kamienic w naszą stroną zaczęli biec nasi żołnierze było ich koło 30, może 40. Na ustach mieli okrzyk "Za króla i Holsanię!" Rzucili się do walki z armią Gray'a. Staraliśmy się im pomagać, jak możemy. Rzucałem w nich rozmaitymi zaklęciami. Od kul ognistych, przez zaklęcia odrzucające, kończąc na śmiertelnych. Mocno przerzedziliśmy ich szeregi. A oni nie pozostali nam dłużni. Co chwila jakiś nasz żołnierz padał pod mieczem któregoś z Północnych. Po kilkunastu minutach zaciekłej walki do Portu wpłynął ogromny statek z kilkunastoma żaglami. Wypełniony był aż po brzegi magami, od których moc aż emanowała. A na dziobie, przed resztą stał Gray. Uniósł Berło nad głowę i wypowiedział zaklęcie, którego nie usłyszałem, ale bardzo dobrze odczułem jego działanie. Wokół zrobiło się ciemno i zerwał się okropny wiatr. Nagle walka ucichła. Nawet Alessandra zdołała jako tako opanować choć na moment złość. Wszyscy zamarli wpatrzeni w postać stojącą na przodzie statku. Za nią pojawił się ogromny, krwisto czerwony znak na niebie. Był to wizerunek Arkosha. "Alessjo weź nas w swoją opiekę" - pomyślałem.
-Kacper... - odezwał się wśród ciszy Ermyr - Co to u licha jest?!
-Nie chcesz wiedzieć... - odpowiedziałem - Zarządzam odwrót! Wszyscy za mną do Katedry! Już!
===================
  Dokończenie bitwy w drugiej części sprawiłoby, że byłaby baaardzo długa, dlatego stwierdziłem, że podzielę ją na trzy części. O to druga z nich. Następną i już ostatnią planuję na sobotę. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. A jak na razie - miłego czytania!

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 26: Bitwa o Sankt-River. /Część pierwsza.

   Alarm wśród ciszy zasypiającego miasta. I nagle huk po prawej stronie, gdzie pocisk z katapulty trafił w kamienicę. Wrzaski ludzi, płacz dzieci, krzyki żołnierzy...
-Chodź - zwróciłem się do Magdy - Musimy wrócić do Katedry. - Zgodziła się, kiwając głową. Zaczęliśmy biec z powrotem. Ludzie zaczęli zatrzaskiwać okiennice i ryglować drzwi. Chyba przeczuwali to, co miało dopiero nadejść. Na skrzyżowaniu dwóch ulic, jednej prowadzącej do jednej z bram i drugiej prowadzącej do Placu Katedralnego, spotkaliśmy grupę żołnierzy, którzy nam zasalutowali.
-Jak sytuacja? - spytałem dowódcę
-Wokół miasta stacjonuje około trzydziestotysięczna armia - odparł dowódca - Mają katapulty. Dużo katapult. Oprócz tego jest około pięciu tysięcy łuczników plus kusznicy. Armią dowodzi Gray.
-Dziękuję, spocznij. Wykonujcie rozkazy Wolfganga.
-Tak jest, sir.
Biegliśmy dalej. Coraz więcej pocisków spadało na miasto. Gruzy zaczęły blokować ulice. Po dotarciu do Katedry naszym oczom ukazała się Armia Holsanii Południowej. Cały plac zajmował tłum żołnierz. Na podwyższeniu dostrzegłem Wolfganga.
-Wolfgang! - krzyknąłem
-Kacper! - zaczął iść w naszą stronę
-Jak sytuacja? - spytałem
Wolfgang spochmurniał i zaczął nerwowo pocierać kark.
-Mamy około 15 tysięcy żołnierzy plus jakiś marny garnizon. Nie wiem czy to starczy
-Musi, Wolfgang. - poklepałem go po plecach i pobiegłem w stronę drzwi do Katedry. Magda biegła za mną.
   Po wpadnięciu do kościoła ujrzeliśmy tłum władców, szlachty i co bogatszych kupców. W oddali ujrzałem Alessandrę.
-Alessandra! - krzyknąłem
-Gołąbeczki! - uśmiechnęła się szeroko
Podeszliśmy do niej.
-Gray oblężył miasto - odparłem - Trzeba ewakuować ludzi. Otwórz portal.
-To nie takie łatwe - odpowiedziała - Nawet my wszyscy razem wzięci nie mamy tyle mocy, żeby otworzyć wystarczająco silny portal.
-Mam przecież Kostur  - odparłem
-To nie tak. Kostur jest to rzeczywiście bardzo potężny, wręcz heroiczny artefakt magiczny, jednak służy on tylko do walki. Potrafi rzeczywiście wspomagać moc zaklęć, ale tylko bitewnych, ofensywnych i defensywnych.
-Mamo, to co zrobimy z tymi ludźmi? Nie ma pewności, że zdołamy obronić miasto. Możemy tu nawet zginąć. - odezwała się Magda
-Spokojna twoja rozczochrana, kochanie. - uśmiechnęła się - To co wy znacie pod nazwą "Katedra" to nie tylko jakiś tam Kościół poświęcony Alessji. Katedra to w rzeczywistości, ogromny, pradawny kompleks świątynny. Jest to główna świątynia Alessji w Środkowej Arladii. Są tylko dwie podobne do tej. W Bohemasidzie, gdzieś na pustyni, i na Północy, w Górach Białych. Katedra jest to dopiero "ganek" prawdziwego kompleksu sięgającego dwóch pięter pod ziemię i dwóch nad. Składa się on z kilkudziesięciu pokoi, zbrojowni, sal jadalnych, kuchni, piwnic, bunkra, ogromnej biblioteki i łaźni. Najstarsze kroniki gildyjne twierdzą, że Katedra, bo tak jest nazywana, wybudowana została przez Elfów około 700-800 lat temu. Według najstarszych planów, grubość murów "Katedry" waha się od 3 do 5 metrów. Nie bez przyczyny Elfy nazwały ją "A'rce Viotaf", co znaczy mniej więcej to samo, co "Cytadela Życia". Nie musicie się więc martwić. Ten budynek jest prawie, że niezniszczalny.
-Nie wiecie jaką mocą dysponuje Gray...- powiedziałem zrezygnowanym głosem
-Nie wiemy - odpowiedziała Alessandra - Ale wiemy, jaką mocą dysponujesz ty, Kacper. I wierzymy, że dasz sobie radę.
-Chciałbym, żeby tak było, Alessandro. - spuściłem głowę - Nie wiesz gdzie jest Jonah?
-Jest w Zaołtarzu*, to te drzwi po lewej - ręką powiodła w stronę owych drzwi.
-Dziękuję. Chodź, Magda.
   Ruszyliśmy w stronę Zaołtarza, omijając krzątających się w tę i we w tę ludzi. Na ławie po prawej strony dostrzegłem Tymusa. Na mój widok splunął na podłogę. Już chciałem do niego podejść, ale Magd złapała mnie za rękaw.
-Zostaw go, Kacper. On nie jest tego wart.
   Dotarliśmy do drzwi prowadzących do Zaołatarza. Było to duże, kwadratowe pomieszczenie, z dużym witrażowym oknem po prawej stronie. Z pokoju prowadziło, łącznie z tymi, przez które weszliśmy, pięcioro, ciężkich, drewnianych wrót. Na środku pomieszczenia stał teraz duży, dębowy stół, na którym leżała mapa miasta. Oświetlał ją duży, żyrandol z kilkudziesięcioma świecami, który wisiał na środku pomieszczenia nad stołem. Nad mapą schylał się Jonah.
-Nie przeszkadzamy? - spytała Magda podchodząc do stołu.
-O! Nie zauważyłem was! Nie, oczywiście, że nie przeszkadzacie. Słyszeliście o ataku?
Potwierdziliśmy skinieniami głów.
-Sytuacja nie wygląda najlepiej, tym bardziej jeżeli Gray może przyzwać Arkosha. Jedyna nadzieja w tobie, Kacper.
-Wiem, zrobię, co w mojej mocy. - odparłem
-Inaczej wszyscy zginiemy.
***
   Sytuacja była bardzo ciężka. Gray posiadał zawodową, trzydziestotysięczną armię. W tym duży oddział łuczników i kuszników. Jego armia wspomagana była przez trzydziestu magów i dziesięć katapult, które stopniowo zamieniały miasto w ruinę. My posiadaliśmy około piętnastotysięczną armię, pięciu magów i zupełnie nie przygotowane do obrony miasto. Naszą jedyną nadzieją był kostur.
***
   Siedząc w milczeniu w Zaołtarzu myśleliśmy o obronie miasta. W pewnej chwili usłyszeliśmy kroki, które z każdą chwilą się zbliżały. Drzwi otworzyły się z hukiem, a do pomieszczenia wpadła zdyszana Alessandra.
-Jebane skurwysyny! - krzyknęła czarodziejka - Szturmują zachodnią bramę! Przywieźli sobie taran, dacie wiarę? Szkoda, że popcornu nie mają!
-Uspokój się, mamo - odezwała się Magda - Powiedz dokładnie, co się dzieje.
-No a co? Mówię nie dokładnie, czy jak? Szturmują bramę! Taranem! - widać było, że Alessandra jest wściekła.
-Jak sytuacja? - spytałem
-Srak, jak nie wiesz jak, Kaper! - darła się czarodziejka. Przez chwilę przeszło mi przez głowę, że zacznie rzucać we mnie zaklęciami - Stara brama jest już prawie roztrzaskana i wyważona z zawiasów. A najgorsze jest to, że nie mamy tylu ludzi, żeby móc jej dobrze bronić.
-Spokojnie - odezwałem się starając się niczym jej nie urazić - Zaraz tam pójdę...
-Jak to PÓJDZIESZ?! - krzyknęła Alessandra - Idę z tobą. Rozpierdolę im te zakute łby, taka jego mać!
-Właśnie, Kacper - odezwała się Magda - Chcesz iść sam? Chyba mnie tutaj nie zostawisz...
-Zrozum, Magda - pogłaskałem ją po policzku -tutaj jesteś bezpieczniejsza niż w pierwszym szeregu walczących...
-Ale ja chcę iść z tobą! - jest uparta, jak matka, pomyślałem.
-Nie chcę cię stracić... Straciłem już za wiele bliskich mi osób...
Spojrzała na mnie błagalnie i miałem jej jeszcze coś powiedzieć, ale przerwała mi Alessandra wściekłym tonem.
-No ile będę jeszcze czekać?! Nie wiem, czy wiecie, ale właśnie teraz te jebane zabaweczki Gray'a próbują rozjebać to miasto!
-Już możemy iść - powiedziałem.
-Kocham cię - wyszeptała mi do ucha Magda.
-Ja ciebie też.
================================
   Siemano! Łapcie rozdział 26! Bitwę o Sankt- River zamierzam opisać w jednym rozdziale, ale wszedłby mi wtedy za długi, więc podzielę go na dwie części. Na razie czytajcie pierwszą. A w tygodniu być może pojawi się druga, ale nic nie obiecuję. Na pewno będziecie mogli ją przeczytać, jak zwykle zresztą, w sobotę. Tymczasem zachęcam Was do czytania i komentowania wszystkich opublikowanych rozdziałów, nie tylko tego. Do następnego! ;)


*1000 wyśwetleń!*

   Cześć! Nie sądziłem, że kiedyś zdobędę taką liczbę wyświetleń. Jest mi bardzo miło z powodu tego, jak przyjmujecie moje posty. Dziękuję Wam za te wszystkie komentarze: niektóre pokrzepiające, niektóre ze słowami krytyki. Bardzo pomogły pisać kolejne rozdziały opowiadania. Jednak nie osiągnąłbym tego  bez Was - moich czytelników. Dziękuję!

niedziela, 15 lutego 2015

Walentynki

   Chciałbym wszystkim czytelnikom "History of my life" złożyć, niestety spóźnione, życzenia walentynkowe. Życzę Wam, żebyście znaleźli, idealną dla Was, drugą połówkę, z którą zostalibyście już do końca życia. Oprócz tego życzę Wam samych sukcesów w miłości i żadnych zawodów. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego!

~Krystix

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 25: Gray atakuje Sankt-River.

26.01.1251r.EL, okolice Leśnej Rzeki.


   Po wyjściu z obozu zaczęliśmy iść z powrotem do Sankt-River. Borys był w bardzo ciężkim stanie. Musiałem cały czas go podtrzymywać. Chyba miał gorączkę. Spróbowałem go wyleczyć magią, ale to niebyt działało. W trakcie drogi okazało się, że krasnolud ma także złamane żebra.
-Dziękuję, że po mnie wróciłeś, Kacper - wychrypiał ledwo słyszalnym głosem - Ale jak to zrobiłeś?
-Jak CO zrobiłem? - udałem, że nie wiem o co chodzi.
-Przecież widziałem, że umarłeś. Nie ruszałeś się, nie oddychałeś - złapał się obiema rękami za głowę i zaczął nią energicznie kręcić - Potem przyszli oni. Broniłem się, nie chciałem cię tam zostawiać...
-Wiem to. - przerwałem.
-Jak to? - spojrzał na mnie jakbym był chory psychicznie. Przez jego brodatą twarz przebiegł grymas zdziwienia i przerażenia - Skąd wiesz? Przecież UMARŁEŚ!
-Tak to prawda, umarłem... - spauzowałem nie wiedząc, jak dobrać słowa - Ale, jak widzisz żyję. Uratowała mnie Alessja.
-Kacper, może i jestem mocno poharatany. Może i mam tą jebaną gorączkę. Ale jeszcze na mózg nie upadłem! Co ty na Hamal'ę* pierdolisz?!
Opowiedziałem mu całą historię o spotkaniu z Alessją, o Gray'u, o kosturze i o Berle Taralu.
-Hmmm. - przerwał milczenie Borys - Nasze najstarsze kroniki mówią coś o tym twoim kosturze. Jest to ponoć symbol przewodnictwa Boga Słońca - Soliesa. Jest to jedna z najpotężniejszych broni magicznych. Jednak niewłaściwie użyta przyniesie Arladii chaos i zniszczenie.
Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć.
 
28.01.1251r.EL, Sankt-River.
   Podczas naszej wędrówki nastąpił nagły powrót zimy. Temperatura spadła gwałtownie i zaczął obficie padać śnieg. Gdy stanęliśmy pod bramami Sankt-River byliśmy zmarznięci i w niektórych miejscach odmrożeni. Miałem serdecznie dość tej cholernej wędrówki.
   Po przyjeździe do miasta od razu udaliśmy się do domu Alessandry. Od progu Magda rzuciła mi się w ramiona.
-I co sprowadziliście pomoc? - spytała patrząc mi w oczy
-Nie... - zacząłem niepewnie
-Jak to? - spytał Ermyr stając w drzwiach do jadalni.
-Nie byliśmy w Cheridarze. - odezwał się Borys.
-Nic nie rozumiem - odparł Ermyr i dodał patrząc na mnie wymownie - Chyba należą nam się wyjaśnienia, Kacper.
-Zobacz. - podałem mu kostur, który zaczął świecić złotym światłem i po chwili zgasł. Ermyr otworzył ze zdziwienia usta. Przez chwilę trwał w bezruchu, po czym się odezwał.
-Czy to...
-Tak, Ermyr. - odpowiedziałem za nim zadał pytanie
-To Divin'o Gladi! - krzyknął Ermyr - Mityczna, boska broń!
-Co się dzieje?!  spytała Alessandra, stając w drzwiach - Na Alessję! Toż to Divin'o Gladi!
-Kacper - odezwała się Magda, łapiąc mnie za rękę - Jeśli, tak jak mówią Ermyr i moja matka, to jest Boski Kostur, to skąd TY go masz? Przecież nawet nie urodziłeś się w Arladii...
-Chyba powinieneś opowiedzieć im o spotkaniu z Alessją... - wtrącił Borys
-Co?! - krzyknęła Magda - Z jaką Alessją?! TĄ Alessją?!
-Tak, kochanie, z tą Alessją - odparłem z powagą.
***
   Po opowiedzeniu zgromadzonym, o moim spotkaniu z Alessją i walce z Gray'em. Po między nami zapadła niezręczna cisza, przerywana tylko odgłosami ostrzału miasta. Pierwszy odezwał się Emyr.
-Skoro dostałeś Boski Kostur od Alessji, to nie ma się czym martwić. Z resztą mamy wsparcie Bogów.
-No nie do końca... - odparłem
-Co masz na myśli? - spytała Alessandra zakładając rękę na rękę
-Podczas naszej walki, Gray, przyzwał Akatosha. - odparłem
-Ale skąd to wiesz? - spytał niezbyt przekonany Ermyr
-Bo wypowiedział jakieś bardzo skomplikowane zaklęcie, w którym było słowo "Arkosh".
-Bóg Ognia... - szepnął Ermyr
-Yhym. - potwierdziłem jego słowa - A potem zaczął jarzyć się krwistoczerwonym światłem. Gdyby nie Alessja, zginęlibyśmy tam.
-Skoro Gray ma moc przywoływania Arkosha, to ta bitwa nie będzie należała do najłatwiejszych - stwierdziła Alessandra
-Jest jeszcze coś...
-Co? - spytała Magda
-Gray wie o Berle Tartalu. Robi to wszystko, żeby pokonać Południe i mieć dostęp do Gór Żelaznych. Ponoć tam znajduje się Berło.
-To nie możliwe! - krzyknął Ermyr - O Berle wie tylko elita magów z Arladii, najważniejsi urzędnicy Gildii! Skąd Gray miałby o tym wiedzieć?
-Nie wiem, Ermyr, ale jest to duży problem.
***
28.01.1251r.EL, Sankt-River
   Alessandra zaproponowała naradę z Johanem, bo koniec końców to jego miasto. Uznałem to za dobry pomysł, tak więc udaliśmy się do katedry, gdzie teraz przebywał razem z innymi władcami, ponieważ okolice miasta były patrolowane, a moje wojsko z obozu przybyło do miasta, patrolować ulice i mury razem z garnizonem.
   Na naradzie, na której byli również Es'Midan i Wolfgang ustaliliśmy, że nie wyruszamy po pomoc. Wierzyliśmy, że moc Kostura pomoże nam utrzymać miasto.
   Stwierdziłem, że jestem zmęczony i chcę odpocząć, na co Jonah odpowiedział:
-Przykro mi Kacper, ale wiesz, że Arkadowy Pałac jest zniszczony. Będziesz musiał spać w gospodzie.
-Nie ma problemu - odpowiedziałem - Nie potrzebuję luksusów. Zobaczymy się później. Gdyby coś się działo, to mnie budźcie. - potwierdził skinieniem głowy.
Złapałem Magdę za rękę i wyszedłem z Katedry. Wtuliła mi głowę w ramiona i szliśmy opustoszałą ulicą, objęci. Powoli zaczęło się ściemniać. Musiało więc być koło szesnastej. Na końcu ulicy zauważyłem żołnierza z pochodnią, którą zapala uliczne latarnie.
-Bałam się o ciebie, Kacper. - odezwała się Magda
Pogładziłem ją dłonią po policzku i pocałowałem ją namiętnie w usta.
-Zupełnie niepotrzebnie - odpowiedziałem z uśmiechem - Jak widzisz jestem cały i zdrowy.
-Fartem - odpowiedziała kręcąc z dezaprobatą głową - Borys się wygadał. Żyjesz tylko i wyłącznie dzięki Alessji.
Spochmurniałem. Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Że nic się nie stało? Przecież miała rację. Żyłem tylko dzięki boskiej interwencji.
-No może i tak... - spuściłem głowę
-Czemu zawsze muszę zostać w domu? - spytała z wyrzutem w głosie - Dlaczego nie mogę jechać z tobą? Przecież też do cholery jestem magiem!
-Bo nie chcę cię stracić! Rozumiesz?! - zacząłem krzyczeć - Bo cię kocham! I tylko ty mi zostałaś!
Przestał krzyczeć. Magda też milczała.
-Nie krzycz, proszę cię - wyszeptała podchodząc i obejmując mnie w pasie. - Ja też cię kocham.
Złapałem ją za podbródek i pocałowałem. W tamtej chwili dziękowałem Bogom, że ją poznałem. To było moje jedyne i największe szczęście.
-Wróg u bram! Atakują miasto! - usłyszeliśmy krzyk od strony murów. Po chwili na miasto spadły pierwsze pociski z katapult. Zaczęła się kolejne bitwa. Decydująca bitwa.
 
===
 
*Hamala - krasnoludzka bogini urodzaju, pól, górników, kopalni i handlu. Główny bóg krasnoludzkiego panteonu.
===
   A o to rozdział 25! :D Miłej lektury. Tak swoją drogą to zmierzamy do końca opowiadania o Kacprze.




sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 24: Walka z Anthonym Gray'em.

   Wstałem z ziemi i podniosłem kostur. Był jakoś dziwnie lekki. To chyba przez to, że był przedmiotem
magicznym. Ruszyłem w stronę obozu, w prawej ręce trzymając kostur. Tym razem na murach nie było strażników. Brama stała otworem. Po wejściu do obozu moim oczom ukazały się dziesiątki namiotów, jednak nie było wokoło żywej duszy. To było dziwne. Po kilku minutach krążenia pomiędzy pustymi namiotami znalazłem jednego strażnika.
-Co tu robisz?!- krzyknął i uniósł kuszę
Uniosłem kostur w stronę strażnika i powiedziałem zaklęcie ogłuszające:
- Stup'e bit!
Mężczyzna wypuścił kuszę, zatoczył się i upadł. Nie stracił przytomności. Stracił tylko zdolność kierowania własny7m ciałem. Na jakieś kilka godzin...
- Fec'um memortu.
Było to zaklęcie, przez które osoba na którą to zaklęcie było rzucone, będzie odpowiadała na wszystkie moje pytania zgodnie z prawdą i będzie mi posłuszna w każdym względzie. Tylko najsilniejsi magowie byli wstanie przeciwstawić się takiemu zaklęciu. A mój wróg nie był nawet magiem...
- Jak się nazywasz? - spytał
- Patrick. - odpowiedział mechanicznie żołnierz.
- Dlaczego tu jesteś?
- Dostaliśmy rozkaz od naszego nowego władcy, Anthonego Gray'a, żeby tutaj przybyć i oblężyć Sankt-River.
- Anthony Gray jest nowym władcą Cesarstwa Północnego? Co się stało z poprzednim?
- Dostał zawału. Nasi medycy nie mogli nic zrobić.
- Gdzie jest teraz Gray?
-Tutaj, w obozie.
-A dokładniej? - spytałem zniecierpliwiony wyciąganie każdej informacji na siłę.
-W największym namiocie, na środku obozu.
   Po tym, jak kazałem mu się zakneblować i związać, udałem się w stronę aktualnego pobytu Gray;a. Tam właśnie powinien być Borys. Od strony namiotu słychać było gwar rozmów. Wśród zgiełku rozpoznałem głos tego chuja Gray'a. Postanowiłem wparować przez główne wejście do namiotu. Jednak on był szybszy.
   -O, czekałem na ciebie, Kacper. - stał uśmiechnięty w wejściu do namiotu. Wokół niego zgromadzili się magowie, a w koło w momencie pojawiła się cała armia.
-Jak miło - odwarknąłem
-Przyprowadźcie go - wskazał na dwójkę żołnierzy. Odeszli i po chwili wrócili ciągnąc za ramiona Borysa. Krasnolud miał pełno sińców, wybite oko, złamany nos i chyba też nogę, bo nie mógł na nią stanąć. Oprócz tego na całym ciele miał pełno ran, z których nadal kapała krew. Cały był brudny i wychudzony.
-Kacper...- wychrypiał, ledwo słyszalnym głosem - Uciekaj... On cię nie wypuści.
-Borys. - rzuciłem się w stronę krasnoluda. Jednak jego strażnicy szarpnęli go mocno do tyłu, na co zareagował syknięciem z bólu. Postanowiłem, więc nie ponawiać na razie próby dotarcia do niego.
-Znaleźliśmy twojego przyjaciela nad rzeką, niedaleko obozu. Stał nad twoim...ciałem. Stawiał zaciekły opór, wiec trochę...stemperowaliśmy jego temperament - uśmiechnął się podle - Ale tobie, jak widać nic nie jest. Oprócz tego, jak widzę masz ze sobą.Divin'o Gladi. Ciekawe skąd go masz. - podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w stronę kostura, jednak ten zaświecił się oślepiająco i rozgrzał do granic możliwości, jednak mnie to nie parzyło. Wrócił do swojego pierwotnego stanu dopiero wtedy, gdy Gray cofnął rękę.
- Stary Solies nie zapomniał o zabezpieczeniu tego gnata przede mną. - uśmiechnął się lekceważąco Gray. - Jednak, gdy pokonam Południe znajdę w końcu Berło Tartalu i zmiotę ciebie i ten twój śmieszny kostur z powierzchni ziemi. Zabrać go - wskazał ręką na Borysa.
-Nie! - krzyknąłem i uniosłem kostur w stronę strażników. Uderzył w nich promień żółtego światła, który odrzucił ich od Borysa na kilka metrów. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować już byłem przy Borysie i podnosiłem go z ziemi, na którą przewrócił się w chwili uderzenia mojego kostura w strażników.
- Morseum! - ryknął w naszą stronę Gray. Uniosłem kostur i przede mną wyrosła magiczna tarcza. Czerwona smuga zaklęcia śmierci odbiła się od mojej tarczy, która zatrzęsła się i pękła w kilku miejscach, po czym trafiła w jakiegoś żołnierza. - Łapcie ich! - Gray wrzeszczał na magów. W naszą stronę spadał grad czerwonych promieni. Wszystkie odbijały się z głuchym uderzeniem od naszej złotej tarczy. Jednak z każdym ciosem tarcza stawała się coraz bardziej popękana, w końcu zaczęła blednąć. Pomogłem iść Borysowi i
zaczęliśmy się kierować w stronę wyjścia od obozu. Jednak drogę zagrodziły nam olbrzymie węże. Nigdy takich nie widziałem. Syczały na nas ze wściekłością, a ich zęby ociekały zielonym jadem, który aż parował. Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że to symbole Arkosha, Boga Wojny, Zarazy i Ognia. Posłałem w ich stronę kulę ognia, jednak to je jeszcze bardziej rozzłościło. Rzuciły się na nas. Wyczarowałem kolejną tarczę. Tym razem było to otaczająca nas magiczna bańka. Węże wbijały w nią kły, a zielony jad spływał po niej i wyżerał dziury w ziemi. Zacząłem trafiać w węże złotym promieniem, bo tylko to działało.
Zabiłem kilka, ale one i tak zdołały przegryźć barierę.
-Repellere! - krzyknąłem i zamachnąłem się kosturem. Olbrzymie cielska węży poleciały kilka metrów w tył pod wpływem zaklęcia. - Icum! - Kilka węży zamarło po trafieniu w nie kulą lodu. Resztka zwierząt znów się na nas rzuciła. Nie miałem czasu na zaklęcie. Zacząłem je okładać kosturem po łbach. Zauważyłem, że kostur ma dziwną moc. Zaraz po zetknięciu się ze skórą węża, zwierzę po prostu zmieniło się w popiół. Z kolejnym było tak samo. Po dotknięciu kosturem skóra zwierzęcia zaczęła się jarzyć i po chwili płonąć. W ciągu kilku sekund wąż rodem z horrorów zmienił się w kupkę popiołu. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jaką moc posiada "Divin'o Gladi". Nie umknęło to również Gray'owi. W jego oczach ujrzałem zdumienie i ... strach. Tak! Gray bał się mocy, jaką teraz dysponowałem!
   -Borys szybko! - powiedziałem do krasnoluda. Podtrzymując go ruszyłem w drogę powrotną. Nie mogliśmy jednak przemieszczać się szybciej niż ... normalnym krokiem.
   Odwróciłem się i zobaczyłem, jak żołnierze Gray'a naładowują kusze. Trafiłem w nich kulą ognia. Przy okazji płomienie rozprzestrzeniły się na najbliższe namioty, w tym na największy namiot przy którym stał Gray ze swoimi magami. Wszyscy zerwali się z wrzaskiem z miejsc. Gray ze złości rzucił w moją stronę kulę ognia. Zneutralizowałem zaklęcie ruchem kostura.
   Ogień zaczął trawić większą część namiotów. Stelaż jednego z nich przewrócił się i zagrodził nam drogę. Ugasiłem go strumieniem wody. Znajdowaliśmy się już dwadzieścia metrów od bramy wejściowej, gdy za nami pojawili się biegnący magowie. Zaczęli rzucać na nas setki zaklęć. Większą odbiłem, jednak jedno z odrzucających trafiło w nas i wyrzuciło w powietrze. Uderzyliśmy plecami o palisadę. Borys ryknął z bólu. Wstałem z niemi i posłałem złoty promień w stronę Gray'a. Jednak on utworzył wokół nich czerwoną tarczę. Pomogłem Borysowi wstać i z uniesionym kosturem zaczęliśmy się cofać. Gray krzyknął moje imię i strzelił we mnie potężnym, bordowym słupem światła. Utworzyłem tarczę, jednak siła zaklęcia wbijała mnie w ziemię. Po chwili tarcza zaczęła pękać. W końcu rozleciała się z trzaskiem. W tym samym momencie z dłoni Gray'a przestał wydobywać się bordowy płomień.
   Gray uniósł głowę do góry i podniósł rozłożone ręce.
- VOCET TE ARKOSH! - krzyczał Gray, a z jego oczu bił krwistoczerwony blask - MEUM DOMINE, DA MIHI POTESTATEM. - Jego sylwetkę ogarnął czerwony blask. Biła od niej ogromna moc. Nastała cisza. Magowie Gray'a widząc to, co stało się z ich przywódcą zaczęli się wycofywać. Po chwili nastąpiła eksplozja krwistoczerwonego światła. Nie było widać nic. Tylko czerwień. Mój kostur samoistnie stworzył złotą tarczę. Jednak zaczęła pękać.
-Alessjo! Pomóż mi! - krzyknąłem. Nic się nie stało. Tarcza dalej pękała. Po chwili ogarnęła mnie moc Alessji. Moja sylwetka zaczęła wydzielać białe światło, które wzmocniło barierę. Pęknięcia znikły w mgnieniu oka. "Moje" światło zaczęło świecić mocniej i wypierać światło Gray'a. Na granicy obydwu poświat widać było błyski błyskawic. Jednak "moje" światło zaczęło zwyciężać. Światło Graya zaczęło słabnąć i cofać się do "właściciela". Po kilku sekundach białe światło dotknęło ciała Gray'a. Widać było błyskawice, po czym Anthony upadł z wrzaskiem na ziemię. Jego magowie zaczęli rzucać w naszą stronę wszelakie zaklęcia, jednak robili to strasznie nieudolnie. Wszystkie zaklęcia odbijałem kosturem. Po chwili byliśmy już poza granicami obozu.
-Dziękuję - szepnąłem patrząc w niebo.

===============================
Rozdział 24! ;) Troszkę dłuższy :D Miłego czytania i do następnego :D

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 23: Spotkanie z Alessją.

   Razem z tłumem ruszyłem w stronę drzwi. Nad nami widniała ogromna dziura w dachu. Reszta dachu trzeszczała niepokojąco, a co chwilę spadała belka lub kawałek ściany. Przy drzwiach dostrzegłem Jonaha. Szarpnąłem go za ramię.
-Masz tutaj żołnierzy? - spytałem przekrzykując panujący wokół hałas.
-Tylko garstkę. Może 50. Reszta walczy na południu Cesarstwa. - odpowiedział.
   Wyszliśmy przed Pałac. Na placu zgromadzili się wszyscy goście.
-Proszę o uwagę! - odezwałem się - Wszyscy proszeni są o udanie się do Katedry, z powodów bezpieczeństwa. Proszę jednak o pozostanie tutaj Albrechta Es'Midana i Arcymistrza Wolfganga.
Tłum pospiesznie udał się do swoich karet, które gęsiego odjeżdżały w stronę katedry. Wokół mnie zgromadzili się pozostali: Magda, Alessandra, Ermyr, Jonah, Borys, Albrecht i Wolfgang.
-Panowie - zwróciłem się do Mistrzów - poprosiłem was o pozostanie, bo chcę was prosić o pomoc. Albrechcie chciałbym, abyście razem z Ermyrem i Alessandrą zajęli wspomaganiem obrony. Natomiast ciebie, Wolfgangu chciałbym prosić, żebyś objął dowództwo nad moim wojskiem, które jest pod miastem. Czy pomożecie?
-Oczywiście - odparli jednocześnie.
-Magdo, ty pójdziesz do Christiny i poprosisz ją o wsparcie wojskowe, dobrze?
Skinęła głową.
-Jonahu, ty zajmiesz się ewentualną obroną katedry. A ja z Borysem sprowadzimy pomoc. Wszyscy się rozeszli do swoich zadań. Na placu zostałem tylko ja, Magda i Borys.
-Musisz iść? - spytała smutnym głosem
-Przecież wiesz, że tak... - odpowiedziałem.
Podeszła do mnie i wtuliła się w moje ramiona, kładąc mi głowę na piersi. Podniosła ją i spojrzała mi w oczy.
-Wrócisz? - spytała łamiącym się głosem - Tylko ty mi zostałeś.
Pocałowałem ją w czoło i przyciągnąłem do siebie. Po chwili odpowiedziałem, starając się na luźny ton.
-Wrócę - powiedziałem, chociaż nie byłem tego taki pewien.
===
26.01.1251r.EL, okolice Leśnej Rzeki.
   Żeby wyjechać z miasta musieliśmy strasznie się nagimnastykować. Wszędzie pełno było oddziałów Pólnocy. Jak widać Leśna Rzeka na długo ich nie zatrzymała. Po około dwóch dniach natrafialiśmy na coraz więcej patrolów, aż dotarliśmy do ich obozu.
-Co robimy? - spytał Borys
- Musimy jakoś go ominąć. Nie znam innej drogi.
   Obóz składał się z kilkudziesięciu namiotów. Czyli pomieścić mógł około 150 żołnierzy plus służba. Zaczekaliśmy na zachód słońca i zaczęliśmy iść przez około 10-metrową przerwę pomiędzy rzeką, a prowizoryczną palisadą okalającą obóz. Ogrodzenie wysokie było na 4-5 metrów i zakończone zaostrzonym końcem belki. Na górze wartę trzymali strażnicy. Przechodzą obok jednej z budek strażniczych Borys przez przypadek nadepnął na suchą gałąź.
-Kto tam?! - krzyknął strażnik Podszedł do brzegu palisady i z jego dłoni wystrzelił słup światła. Top był mah. Promień omiótł okolicę w końcu trafiając na nas.
-Biegiem!- krzyknąłem i rzuciłem kulę ognia w drewniane ogrodzenie, które w momencie zajęło się ogniem.
-Alarm! - wrzeszczał mag - To Kacper Wilk! - Wzniósł się w powietrze i zaczął nas gonić. Po kilkunastu sekundach był przy nas.
-Stać! - krzyknął, a ja w odpowiedzi posłałem w jego stronę magiczne groty. Mag je odbił zaklęciem ofensywnym. Groty rozpierzchły się we wszystkie strony. Jeden trafił mnie w plecy, w okolice prawej nerki. Czułem ciepłą maź, spływającą mi po plecach. Po chwili moim ciałem zawładnął ból, który powalił mnie na ziemię.
-Kacper! - krzyknął Borys i rzucił się w moją stronę.
-Uciekaj... - wychrypiałem
Zacząłem dusić się krwią. Po chwili nastała ciemność.
===
Obudziłem się na słonecznej łące, pełnej kwiatów. Po ranie nie było ani śladu.
-Kacper - usłyszałem donośny, kobiecy głos, dochodzący gdzieś z za mnie. Odwróciłem się. Przede mną stała na pozór zwykła kobieta. Miała długie, brązowe włosy, które lokami spadały na ramiona i sięgały pleców. Na sobie miała białą tunikę i  sandały. Jednak bił od niej jakiś dziwny blask, który jakby przyćmiewał resztę. Oprócz tego czuć było bijącą od niej wielką moc.
-Skąd wiesz, jak się nazywam? - spytałem podejrzliwie.
Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Wiem dużo rzeczy. - odpowiedziała
-Kim jesteś?
-Jestem Alessja. - powiedziała z uśmiechem.
Nagle mnie olśniło. Widywałem już taki wizerunek na wielu pomnikach w całej Arladii.
-Alessja? Bogini zmarłych? -spytałem zdumiony.
-Tak, ale nie do końca zmarłych. Jestem boginią Życia, w tym pozagrobowego. Bogiem śmierci i snu jest mój Brat, Notos.
-To niemożliwe... - kręcił z niedowierzaniem głową.
-Nie wierzysz mi? - spytała
Nie odpowiedziałem.
-Spójrz.
Machnęła ręką i w powietrzu zawisł hologram. Widziałem na nim miejsce mojej śmierci. Jacyś mężczyźni odciągali Borysa od mojego ciała i prowadzili w stronę obozu. Po chwili hologram znikł.
-Teraz mi wierzysz? - spytała
-Tak - odpowiedziałem wystraszony - Dlaczego TU jestem?
-Nie TU, tylko w Edenie, krainie Bogów. Wezwałam cię tutaj, żeby uświadomić cię o paru sprawach. Po pierwsze do Arladii nie przybyłeś przypadkowo. Od jakiś 700 lat wszystkie rasy w Arladii zapomnieli o bogach i oddali się rozpuście i wojnom.
-Przecież są wybudowane kościoły, katedry, świątynie, pomniki ku twojej czci - przerwałem jej.
-Nie Kacper. To wszystko nie jest dla mnie tylko dla wymyślonego boga o tym samym imieniu. Wracając do tematu... Przeszkadzało to wszystkim bogom, jednak najbardziej Arkosh'owi, Bogowi Ognia, Wojny, Zarazy, Rzemieślników. Natchnął więc duszę Anthonego Graya swoją mocą zniszczenia, żeby dać nauczkę Arladczykom i pokazać im, kto jest prawdziwym Bogiem. Jednak Gray wyrwał się spod kontroli. Zaczął zabijać niewinnych. W końcu zaklęciem zmusił Cesarza Jacoba do przekazania mu korony. Potem  wypowiedział wojnę Holsanii Północnej. Przez niego już zginęły tysiące osób. Do tego przekonał Sułtana Bohemasidu do wojny. Bowie czują się winni i dlatego ty musisz wszystko naprawić.
-Ja? Dlaczego ja? - spytałem zaskoczony
-Ponieważ jesteś jedynym żyjącym potomkiem Pradawnych Rodów.
-Pradawnych Rodów?
-Pradawne Rody to starożytne, magiczne rody, które miały związki z Bogami. Ty jesteś potomkiem jednego z nich. Na początku twój ród nazywał się Wilinis. Jednak po setkach lat nazwa zaczęła brzmieć - Wilk.
-Hmm... Jak mam tego dokonać? Nie mam tyle wojsk. Gray ma za sobą magów. Nie dam rady.
-Kacper, nie trać wiary. Pamiętaj, że ty masz za sobą Bogów. Solies wykuł dla ciebie ten magiczny kostur.- W tym momencie w jej dłoni pojawiła się drewniana laska. Byłą ona biała, długa na jakieś półtora metra, na końcu miała złotą kulę oplecioną, przez białe drewniane korzenie - Jest to Boski Kostur, ma on w sobie moc nieporównywalnie większą od mocy innych magów, czy artefaktów, którymi dysponuje Gray. Jedynym godnym przeciwnikiem dla tego kostura jest Berło Taralu, inaczej Berło Ciemności. Jednak jest ono dobrze ukryte w Górach Żelaznych i Gray o tym nie wie.
Chciałem ją jeszcze o coś zapytać, ale ona wręczyła mi kostur i powiedziała:
-Już czas na ciebie, Kacper. Wkrótce spotkasz mnie lub któreś z mojego rodzeństwa.
   Znów otoczyła mnie ciemność. Leżałem na ziemi, a obok mnie leżał kostur. Po ranie nie było nawet śladu.
===
Rozdział 23 ;) Głosować w ankietach! XD