środa, 25 lutego 2015

Rozdział 26: Bitwa o Sankt-River. /Część druga.

28.01.1251r.EL, Sankt-River.
   Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Kaplica nagle opustoszała. Pewnie cała królewszczyzna uciekła do swoich pokoi.
-O niebiosa! - westchnęła znacząco Alessandra - Oni bez nas baliby się pierdnąć we własny stołek! Nie ma się więc co dziwić, że teraz pokój w Arladii jest zagrożony, skoro Ich Wysokoście trzęsą portkami za zaryglowanymi drzwiami, w nigdy nie zdobytej twierdzy.
Stwierdziłem, że nie odpowiem, jednak Alessandra odezwała się znowu.
-Zaopiekuj się nią. Miała trudne dzieciństwo.
-W dużej mierze przez ciebie - nie wytrzymałem.
-Wiem - spuściła głowę - Każdego dnia żałuję, że podjęłam taką decyzję...
Nie dokończyła, bo Katedrą wstrząsnął ogromny huk. Niektóre witraże pękły, a kawałki kolorowego szkła spadły na podłogę za naszymi plecami.
-Co się stało? - spytałem
-Wdarli się do miasta! - Alessandra ruszyła biegiem. Ja po chwili oszołomienia zrobiłem to samo. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że nie ma nic szybszego od biegnącej czarodziejki. Alessandra przemieszczała się z oszołamiającą szybkością. Przeskakiwała nad leżącymi na ulicy belkami i gałęziami połamanych drzew. Zręcznie omijała sterty gruzów i zostawione powozy i karoce, blokujące przejście. Z trudem za nią podążałem. Po kilku minutach manewrowania wśród przeszkód nie pozwalających na sprawne pokonanie drogi spod Katedry do Bramy Zachodniej, dotarliśmy do celu. Naszym oczom ukazał się widok bitwy. Armia Gray'a wtargnęła na teren miasta przez zupełnie zniszczoną bramę. Resztka naszych żołnierzy zacięcie broniła wejścia do głębi miasta. Żołnierzami sprawnie dowodził Wolfgang, a Ermyr wspomagał ich zaklęciami. Alessandra wpadła w szał zaczęła ciskać zaklęciami w napastników. Robiła to tak zawzięcie, że aż zaczęła emanować mocą. Jej interwencja wywołała we wrogiej armii poruszenie. Nie atakowali już tak pewnie. Trafiłem w nich zaklęciem wybuchającym. Kilku zginęło, a jeszcze inni zostali przewróceni na ziemię, lub ponieśli ciężkie rany. Nasi żołnierze zaczęli przejmować inicjatywę. Ich atak stał się pewniejszy i bardziej skoordynowany przez Wolfganga. Wrogowie ponieśli ciężkie straty. Nagle za nimi pokazał się Gray. Wycelował swoim czerwonym promieniem w Ermyra. Uniosłem Kostur i posłałem tam wiązkę białego światła, która odbiła zaklęcie Graya.
-Uciekajcie! - krzyknąłem do przyjaciół
-Nigdy! Za Holsanię, do kurwy nędzy i stu burdelów! - krzyczała Alessandra ciskając na oślep wszelakimi zaklęciami.
Nagle w dłoniach Gray'a ukazał się jakiś podłużny kształt. Już wiedziałem, że to jest Berło Taralu.
-Co mam robić? - spytałem w myślach Alessję
- Zaufaj mi, Kacper. W odpowiednim momencie natchnę cię moją mocą. - odpowiedziała bogini.
-W jakim momencie?! On ma Berło Taralu! Alessjo! - odpowiedziało mi milczenie.
-Czemu to robisz? - spytałem patrząc mu prosto w oczy
Zaskoczyło go to pytanie, jednak nie chciał dać tego po sobie poznać.
-Bo pragnę władzy? Pieniędzy? Sławy? Bo pragnę wprowadzić nowy porządek?
-Jesteś chory! - stwierdziłem z pogardą.
-Nie, Kacper, to ty jesteś. Nie rozumiesz powodów, z jakich to robię. Przejdź na moją stronę. W Nowym Królestwie zawsze znajdzie się dla zdolnych i potężnych magów. Jednak musisz wyrzec się Alessji. Czy zrobisz to, żeby ocalić siebie i swoich bliskich?
-Spierdalaj! - odpowiedziałem i cisnąłem w niego morderczym zaklęciem. Odbił to i odpowiedział:
-Sam tego chciałeś, Kacper, drugiej takiej propozycji już nie dostaniesz. Zginiesz razem ze starym porządkiem.
   Wokół niego nagle rozjaśniło się powietrze, w charakterystycznym dla niego czerwonym kolorze. On zniknął, a na jego miejscu pojawiło się kilkanaście ogromnych stworzeń. Były to pająki. Jednak żadne z tych, które znamy na Ziemi. Były to ogromne jak osobowy samochód tarantule, których kończyny zakończone były wielkimi ostrzami, a zamiast jadem pluły pajęczynami. Jednak nie były to zwykłe pajęczyny. Po zetknięciu z celem wybuchały tworząc dziurę w ziemi o średnicy około 1,5 metra. To samo działo się z budynkami
   W myślach nazwałem je "Akromantulami", bo pierwszym moim skojarzeniem były właśnie owe pająki z serii o Harrym Potterze. Tak, więc Akromantule ruszyły do ataku sprawnie omijając wycofujących się żołnierzy Gray'a. Zacząłem w nie ciskać zaklęciami. Zdołałem trafić tylko kilko, bo pomimo swojej wielkości były bardzo szybkie. Podczas śmierci wybuchały. Dlatego najbliższe budynki, w tym spory fragment muru były zniszczone. Jedna z Akromantul zdołała dostać się do Wolfganga, jedna w porę zrzuciłem ją zaklęciem. Pająki siały spustoszenie wśród naszej armii. Ulica pokrywała się z każdą minutą coraz większą ilością porozrywanych ciał. Jednak nie pozostawaliśmy im dłużni. Wszyscy dzielnie je zabijaliśmy. Jednak było to bardzo ciężkie. Po kilku minutach walki na ulicy zostało tylko kilka Akromantul. Największa z nich, może jakiś przywódca, lub coś w tym rodzaju rzucił we mnie siecią. Utworzyłem tarczę obronną, a pajęczyna trafiła w magiczną barierę. Jednak siła wybuchu, która powstała przy uderzeniu odrzuciła mnie do tyłu. Upadłem bardzo boleśnie na plecy. Tarcza zamigotała i znikła. Nade mną ujrzałem szczękoczułki jednej z Akromantul. Próbowała ukąsić mnie w nogę, jednak posłałem w nią magiczny grot, który utkwił jej w odwłoku. Zasyczała z bólu i jeszcze bardziej zdecydowanie przystąpiła do ataku. Odnóża wbiła w moje ubranie przypierając mnie do ziemi. Nie mogłem się poruszyć. Zacząłem się szarpać, ale bezskutecznie. Zaczęła wysuwać w moją stronę swoje szczękoczułki. Podniosłem jednak kostur i z całej siły wbiłem go jej w odwłok. Akromantula zaczęła syczeć i uciekać ode mnie. Po chwili zajęła się ogniem i zmieniła w kupkę popiołu. Wstałem z ziemi i otrzepałem ubranie. Ermyr zabijał wtedy ostatnią Akromatulę.
-Świetna robota, Kacper - odezwał się elf - Gdyby nie ty i Alessandra, to pewnie nie utrzymalibyśmy ulicy.
-Oczywiście, że by tak było - prychnęła Alessandra, a Ermyr pokręcił tylko znacząco głową.
-To była ciężka walka, a najgorsze dopiero nadejdzie. - stwierdziłem
-Chodźmy teraz do Portu. Ponoć tam też jest nie za dobra sytuacja.
-Tak! Pourywam łby tym obsrańcom... - odezwała się z zapałem Alessandra
-Czy ty czasem nie przesadzasz? - spytał z dezaprobatą Emryr
-Ja dopiero zacznę! - odpowiedziała ze złośliwym uśmiechem
***
   W Porcie sytuacja była jeszcze gorsza. Latarnia morska już dawno się zawaliło pod ostrzałem z katapult. Resztka naszych żołnierzy dzielnie walczyła o utrzymanie ulicy Portowej. Jednak wrogowie zwyciężali. Było ich więcej, mieli więcej broni i byli wspomagani przez magów. Ulica usłana była ciałami poległych. Nasi żołnierze zabarykadowali się w pobliskich kamienicach, a armia Gray'a atakowała ze statków. Rzuciłem w jeden z nich kulą ognia i rozpadł się na setki płonących odłamków. Spadł na nas grad strzał. Odbiłem go tarczą.  Do brzegu przybiły trzy kolejne statki. Wysypali się z nich żołnierze krzycząc "Do boju!".  Staliśmy we trójkę. Ja, Alessandra i Ermyr. Nie było wokół nas żadnych żołnierzy, a przeciw nam ruszyło kilkadziesiąt zawodowych wojowników. Ermyr trafił w nich zaklęciem śmiertelnym. Kilku padło. Alessandra rzuciła na nich burzę ognistą. Wywołało to panikę w ich szeregach. Teraz łatwiej było z nimi walczyć. Jednak do brzegu przybiło kolejnych kilka statków. Rzuciłem w ich stronę kilka kul ognistych, ale tylko część sięgnęła celu. Wrogich żołnierzy było już około setki, gdy z pobliskim kamienic w naszą stroną zaczęli biec nasi żołnierze było ich koło 30, może 40. Na ustach mieli okrzyk "Za króla i Holsanię!" Rzucili się do walki z armią Gray'a. Staraliśmy się im pomagać, jak możemy. Rzucałem w nich rozmaitymi zaklęciami. Od kul ognistych, przez zaklęcia odrzucające, kończąc na śmiertelnych. Mocno przerzedziliśmy ich szeregi. A oni nie pozostali nam dłużni. Co chwila jakiś nasz żołnierz padał pod mieczem któregoś z Północnych. Po kilkunastu minutach zaciekłej walki do Portu wpłynął ogromny statek z kilkunastoma żaglami. Wypełniony był aż po brzegi magami, od których moc aż emanowała. A na dziobie, przed resztą stał Gray. Uniósł Berło nad głowę i wypowiedział zaklęcie, którego nie usłyszałem, ale bardzo dobrze odczułem jego działanie. Wokół zrobiło się ciemno i zerwał się okropny wiatr. Nagle walka ucichła. Nawet Alessandra zdołała jako tako opanować choć na moment złość. Wszyscy zamarli wpatrzeni w postać stojącą na przodzie statku. Za nią pojawił się ogromny, krwisto czerwony znak na niebie. Był to wizerunek Arkosha. "Alessjo weź nas w swoją opiekę" - pomyślałem.
-Kacper... - odezwał się wśród ciszy Ermyr - Co to u licha jest?!
-Nie chcesz wiedzieć... - odpowiedziałem - Zarządzam odwrót! Wszyscy za mną do Katedry! Już!
===================
  Dokończenie bitwy w drugiej części sprawiłoby, że byłaby baaardzo długa, dlatego stwierdziłem, że podzielę ją na trzy części. O to druga z nich. Następną i już ostatnią planuję na sobotę. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. A jak na razie - miłego czytania!

3 komentarze:

  1. Rozdział super jak zwykle, czyta się szybko i bardzo wciąga :)
    Jestem ciekaw co będzie dalej, ale mogłeś też wprowadzić małe zamieszanie, że niby Kacper przechodzi na złą stronę mocy xD
    Powodzenia :)

    mlwdragon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej dlaczego ten odwrót? No kurde... Co ten Kacper robi??? Ehh świetnie Ci wyszedł ten rozdział! Czekam na następną cześć! Bo serio! CHce już wiedzieć co będzie dalej! Świetnie robi ta muzyka w tle!

    http://miloscwczasachapokalipsy44.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwrót dlatego, bo Kacper chce chronić bliskich. Bo oni nie mają szans z Berłem, dlatego chce ich ukryć w Katedrze, gdzie Gray'owi trudniej będzie ich dopaść.

      Usuń