sobota, 24 października 2015

EPILOG: PAMIĘĆ NIE UMIERA NIGDY..


28.08.2015r.EL, Oxenfurt.

     To są już ostatnie dni tego ciepłego lata. Jeszcze tylko dwa dni wakacji i powrót na Akademię. To już ostatni rok. Tak bardzo boję się egzaminów. Nie wiem, czy je zdam z zielarstwa! Ah!
     Dzisiaj musiałam pojechać do szkoły, żeby dokończyć formalności związane z kolejnym rokiem nauki.
     Jak zwykle straszne korki na Alejach Holsańskich. Wszędzie pełno magicznych powozów mknących przed siebie z zatrważającą prędkością. Gdzie im się tak śpieszy? Powinni się wyluzować, przecież to ostatnie dni wakacji.
     Dochodząc do Placu Braterstwa, przy którym znajduje się Akademia Magiczna w Oxenfurcie, zauważyłam, że plac jest zamknięty dla powozów. Dziwne - pomyślałam - Przecież z byle jakiego powodu nie zamykają centrum prawie czteromilionowego miasta.
     Po wyjściu zza rogu jednego ze sklepów i wejściu na Plac, zauważyłam, że na środku stawiany jest ogromny, marmurowy i pozłacany pomnik. Podeszłam bliżej, żeby się przyjrzeć. Monument przedstawiał młodego chłopaka, który wyciągał rękę przed siebie w geście rzucenia zaklęcia. Przeczytałam napis pod pomnikiem:

KACPROWI POMINERTAS, OSTATNIEMU KRÓLOWI HOLSANII POŁUDNIOWEJ I PÓŁNOCNEJ, CESARZOWI CESARSTWA POŁUDNIOWEGO I ZAŁOŻYCIELOWI LIGI ARLADZKIEJ. W PODZIĘCE ZA OBRONĘ I ODDANIE ŻYCIA ZA KRAJE, KTÓRE WZIĄŁ W OPIEKĘ.

PAMIĘĆ NIE UMIERA NIGDY

~MIESZKAŃCY ARLADII
=============================

     To już ostatni post tego opowiadania. Bardzo miło spędziło mi się z Wami to półtora roku. Dziękuję, że byliście ze mną!
     Korzystając z okazji zapraszam na blog z nowym opowiadaniem: 
http://ostatnie-dni.blogspot.com/
     Najprawdopodobniej w przyszłą sobotę pojawi się post podsumowujący to nasze wspólne półtora roku. Trzymajcie się ;)

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 40: Dzień trupów.

     Ruszyłem korytarzem zamku. Zaglądałem do każdego z pokoi, szukając Alessandry. Znalazłem ją dopiero na balkonie. Stała pochylona nad barierką. Jej ramiona unosiły się miarowo, w rytm niemego płaczu. Podszedłem do barierki i stanąłem obok płaczącej czarodziejki. Trwaliśmy w tej ciszy, przerywanej tylko cichym odgłosem płaczu, przez dłuższą chwilę.
     - Alessandra... - zacząłem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
     - Tak, wiem... - powiedziała, machnąwszy ręką - Zachowałam się, jak nienormalna. Stara, niedołężna baba, która nie wie, co mówi...
     - Wcale tak nie myślę... - powiedziałem zaskoczony
     - Nie kłam - powiedziała odwracając twarz w moją stronę. Oczy miała spuchnięte od płaczu.- Wiem, co myślisz.
     - Nie opowiadaj głupot.
     - Jednak zrozum, że ja nie pogodziłam się z utratą córki. Nigdy. Straciłam ją dwa razy. Raz, zaraz po porodzie, gdy musiałam ją oddać, bo taką decyzję podjął jej ojciec. Odzyskałam ją dopiero po piętnastu latach! Po całych piętnastu latach! I ile się nią nacieszyłam? Rok? Ile to jest? Chwila! A teraz ona nie żyje! Nikt nie zwróci mi córki.
     - Alessandra, rozumiem cię, ale dobrze wiesz, że nie można żyć przeszłością...
     - Nic nie rozumiesz! - odepchnęła mnie
     Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale na dziedzińcu powstało ogromne zamieszanie.Ludzie biegali w kółko z ogromnym wrzaskiem. Po chwili rozległ się dzwon alarmowy: "ZAMYKAĆ BRAMĘ!!! RAMADAŃCZYCY POD MURAMI!!!". Jeszcze głos alarmujący o zagrożeniu nie zamilkł, a na ciemnym, wieczornym niebie ukazał się ogromny, świecący pomarańczowo-czerwoną łuną ognisty smok. Zwierzę wydało z siebie potężny ryk, który sprawił, że ściany ogromnego zamczyska zadrżały. Złapałem Alessandrę za rękę i zacząłem kierować się do wnętrza, jednak czarodziejka wyrwała mi się.
     - Nigdzie nie idę - powiedziała przez łzy
     -Co ty wyprawiasz? - warknąłem zdenerwowany, bo z drugiej strony murów zaczęły nadlatywać płonące strzały.
     - Ja tutaj zostaję. - powiedziała stanowczo.
     - Co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz?! - krzyknąłem
     - Nie mam już po co żyć... - powiedziała zalewając się rzewnymi łzami
     - A ja? Ermyr? Nawet Saladyn...? - powiedziałem zrozpaczony.
     - Poradzicie sobie beze mnie - zaczęła posuwać się w stronę kamiennej balustrady, która chroniła przed upadkiem z balkonu - Może nawet będzie wam lżej... - Wspięła się na balustradę. Chciałem ją chwycić. Nie zdążyłem. Skoczyła. Ostatnimi słowami, jakie wyszeptała były: "Kocham cię, córciu".  Alessandra spadła z przeszywającym na wskroś trzaskiem łamanych kości. Jej ciało roztrzaskało się na brukowanym dziedzińcu, który teraz zbrudzony został świeżą krwią kobiety, która kochała swoje dziecko bardziej, niż własne życie.
     Ludzie biegnący z jednej strony dziedzica na drugą zatrzymali się nad ciałem. Widać było zaskoczenie na ich twarzach. Nikt nie spodziewał się, że tak zakończy swoje życie potężna czarodziejka i wspaniała osoba.
     Po moich policzkach spłynęły łzy. Kolejna już osoba zginęła w tej przeklętej Krainie, gdzie walka i śmierć  jest częstsza niż spożywany odświętny posiłek. W tamtej chwili miałem dość. Brakło mi sił i chęci do życia. Osunąłem się bezwiednie na posadzkę balkonu.
     - Kacper! - zawołał Ermyr wpadając na balkon z huknięciem drzwi - Atakują nas! - zreflektował się, widząc, w jakim jestem stanie - Co tu się stało? Gdzie jest Alessandra?
     Słowa, które miałem wypowiedzieć niesamowicie mi ciążyły na sercu. Jednak wypowiedzenie ich było wyższą koniecznością.
     - Ona... - nie mogłem dobrać odpowiednich słów - Ona... Skoczyła...
     - Skoczyła?! - krzyknął Ermyr - Jak to skoczyła? - podbiegł do balustrady i spojrzał na dziedziniec. Jego twarz momentalnie stała się trupioblada, jeszcze bledsza niż cera, jaką w zwyczaju mają mieć elfy. Ermyr cały roztrzęsiony, po widoku Alessandry, która leżała w kałuży krwi na dziedzińcu, zaczął nerwowo powtarzać w kółko: "To niemożliwe... Niemożliwe... To nie dzieje się naprawdę". Wstałem z ziemi i podczołgałem się do niego. Cały czas był w szoku. Objąłem go delikatnie. Był dla mnie jak ojciec. Całkowicie rozumiałem jego ból. Już wcześniej zauważyłem, że on coś do niej czuje... A teraz? Teraz, ona nie żyje. A my zostaliśmy sami. We dwójkę. Jestem tylko ja i on. Nie żyje mama, tata, Paweł, Magda i teraz Alessandra.... Wszyscy zginęli walcząc w tej przeklętej krainie, walcząc o... No właśnie. O co? O pokój, którego nie ma i chyba nigdy nie będzie? O wolność, która na każdym korku jest ograniczana? O co oni do jasnej cholery walczyli? O życie! Oni walczyli o życie!
      Z tego transu wybudził mnie huk zawalającej się stajni. Dach budynku był przeżarty przez ogień i dlatego się zawalił. Magowie stali na murach i dzielnie odpierali atak Ramadanu. Ognisty smok krążył nad zamkiem, co chwila ziejąc ogniem. Wokół co chwila rozbłyskały różnokolorowe światła najróżniejszych zaklęć. Trzeba im pomóc. Trzeba zejść i stanąć do walki. Ostatni raz. Ten, cholerny ostatni, raz.
     - Ermyr, wstań, musimy pomóc Gildii. Inaczej wszyscy zginiemy. - wstałem i spojrzałem na Ermyra. Jego wzrok był pusty, a oczy opuchnięte od łez. Jednak posłuchał mnie i wstał powoli. Zarzuciłem sobie jego rękę na szyję i podpierając go własnym ciałem, ruszyłem korytarzami Gildii. W końcu dotarliśmy na dziedziniec. Tam znalazłem Saladyna i Arkusa.
     - Co się stało? - Arkus delikatnie, uchem głowy wskazał na ciało Alessandry.
     - Nigdy nie pogodziła się ze śmiercią Magdy... - powiedziałem łamiącym się głosem - Nie wytrzymała... Po prostu nie dała rady...
     - Jesteście w stanie walczyć? - zapytał Saladyn - Nie wyglądacie najlepiej...
     - Oczywiście, że jesteśmy w stanie. - powiedział Ermyr prostując się i zdejmując rękę z mojej szyi - Zawsze jesteśmy w stanie, Saladynie.
     - Dobrze... - powiedział Arkus niepewnie patrząc na Ermyra - W takim razie, możecie pomóc magom walczącym na murach.
     - Co z tym smokiem? To zaklęcie, prawda? - spytałem
     - Tak, to prawda - odparł Arkus - I właśnie dlatego mnie martwi to, że na razie nie atakuje.
     - Jak to? - spytałem - Przecież zieje ogniem...
     - Taki ogień to nic, w porównaniu do tego, czym może nas uraczyć. - odpowiedział Gromowładny.
     Pobiegłem w stronę murów. Po kamiennych schodach jednej z wież wspiąłem się na mury. Tutaj dopiero widać było ogrom przeciwnika. Cała dolina prowadząca do Gildii usłana była Ramadańczykami. Wśród nich było dużo magów. Co chwila ponawiali atak na mury. Sprowadzili nawet taran do wyważenia bramy, jednak ta była wzmocniona magicznie i tylko zaklęcie mogłoby ją zniszczyć. W moją stronę poszybował grad płonących strzał. Podmuchem wiatru zawróciłem go i spadł na Ramadańczyków. Kilkunastu wrogich żołnierzy zostało mocno ranionych. Cisnąłem piorunami w pierwszy szereg przeciwników. Kilku uskoczyło i posłało we mnie strzały, jednak odbiły się od magicznej bariery, jaką utworzyłem. Jakiś mag, stojącym między zwykłymi żołnierzami, cisnął we mnie kulą ognia, jednak zgasiłem ją ruchem ręki. Wysłałem w jego stronę magiczny grot, który utkwił mu w piersi. Z jego ust zaczęła wylewać się krew. PO chwili upadł między żołnierzy. Ramadańczycy rozpoczęli kolejny zmasowany atak na mury. Kilku żołnierzy, drabinami przedarło się na umocnienia. Jeden z przeciwników zamachnął się na mnie mieczem. Uskoczyłem, jednak zranił mnie w brzuch. Upadłem na plecy. Wróg znowu zaatakował. Kopnąłem go w kolano. Wrzasnął z bólu. Rzuciłem w jego prawą rękę błyskawicę. Ręka zwęgliła się w momencie, a miecz upadł na ziemię. Żołnierz wył z bólu i klął na mnie w swoim języku. Podniosłem z ziemi miecz. Widziałem strach w jego oczach strach. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Wziąłem zamach i ściąłem jego głowę równo z ramionami. Ciało upadło bezwładnie, a głowa poturlała się kilka metrów, po czym spadła z murów, w stronę żołnierzy Ramadanu. Podobało mi się to, co zrobiłem. W moją stronę szło już kilku innych przeciwników, którzy przedostali się na mury. Chyba mnie poznali, bo po ich twarzach przemknął cień strachu. "Bardzo dobrze" - pomyślałem. Jednego zrzuciłem z murów kulą ognia. Dwaj kolejni zaskoczeni taki obrotem spraw, stanęli w miejscu. Podmuchem wiatru wytrąciłem im z rąk miecze, które spadły z murów, godząc innych ramadańskich żołnierzy. Przeciwnicy wydali okrzyk strachu. Ba, oni byli przerażeni. Podszedłem do nich i jednemu z nich wbiłem miecz w brzuch. Zawył. Zacząłem poruszać mieczem w środku. Jego wrzask przenikał wszystkich wokół na wskroś. Wyjąłem miecz. Jeden zamach - jedna ręka leżała już na ziemi. Drugi zamach - druga znajdowała się obok niej. Trzeci i czwarty zamach i nogi również były oddzielone od ciała. Ostatni z żyjącej trójki, rzucił się do biegu. Wrzeszczał niemiłosiernie. Rzuciłem w niego mieczem. Broń przebiła się na wskroś przez jego plecy. Zarzęził i upadł twarzą na dół. Zamarł w bezruchu. Nie żył. Po chwili nadeszli kolejni. Wpadłem w szał. Cała moja gorycz z powodu śmierci bliskich nareszcie się uwolniła i zaczęła wylewać się w postaci zaklęć. Zacząłem je rzucać na oślep. Trafiały wrogów, lub ich omijały. Mury zaczęły w zastraszającym tempie pokrywać się trupami Ramadańczyków. Padał jeden za drugim. Każdy wrzeszczał. Wszyscy krzyczeli. Było ich tak wielu, że w końcu ich wrzaski zamieniły się w jeden, donośny krzyk. Krzyk śmierci. Po kilkunastu sekundach na murach nie pozostał już żaden z Ramadańczyków. Przesunąłem się na brzeg umocnień i serie moich zaklęć zaczęły atakować wrogów, którzy znajdowali się w dolinie. Trawa zaczęła być zasnuwana ciałami przeciwników. Widok był straszny. Co sekundę padał kolejny żołnierz, który liczył na zdobycie zamku. Po chwili w Dolinie nie było już ani jednego żywego, ramadańskiego żołnierza. Przy życiu pozostali tylko magowie, którzy zdążyli utworzyć magiczne tarcze. Teraz oni przeszli do ataku. Wszyscy skierowali się na mnie. Próbowałem utworzyć magiczną tarczę. Nie miałem sił. Najwyraźniej rzucałem za dużo zaklęć i nie miałem już magicznej mocy. Trafiła we mnie jakaś magiczna kula. Poczułem ogromny żar na piersi i poleciałem do tyłu. Z impetem spadłem na dziedziniec. Potem była już tylko ciemność...

========================================

     Rozdział 40! ;) Miłego czytania! ;D Czekam na opinię :) I do następnego, prawdopodobnie ostatniego rozdziału.

     

niedziela, 4 października 2015

Zapraszam!

 Witam wszystkich! Chciałbym zaprosić Was na mój nowy blog z opowiadaniem w klimacie postapokaliptycznym. Na razie na blogu zamieszczony jest tylko prolog. Zapraszam do zerknięcia ;)

sobota, 3 października 2015

Rozdział 39: Czyja wina?

     Po wyjściu z portalu ujrzałem ogromne pomieszczenie pełne ludzi. Na samym jego końcu stał portal, do którego prowadziły marmurowe schody wyłożone czerwonym dywanem. Z prawej i lewej strony od czerwonego dywany, ciągnącego się od drzwi aż do portalu stał rząd bogato zdobionych, kamiennych kolumn. W ścianach z obydwu stron pomieszczenia były wysoko osadzone, zakończone łukiem, witrażowe okna. Mozaiki z szyb przedstawiały różnego rodzaju magiczne sceny. Pierwszy witraż z prawej strony przedstawiał sędziwego alchemika, który waży jakiś eliksir w swojej pracowni. Na kolejnym witrażu wydać było półnagą kobietę trzymającą w rękach otwartą księgę, wewnątrz której leżała różdżka. Było to symboliczne przedstawienie potęgi, jako wiedzy i magii. Na pierwszym witrażu po lewej widać było Severina z Gór Białych, który oporządza białe smoki w swej zagrodzie. Na kolejnym przedstawiona była mapa Arladii, którą otaczało morze lawy. Z każdej strony fale płynnego ognia napierały na krainę. Bohemasid był już strawiony przez ogień, to samo z Cesarstwem Północnym. Czy to mogło być jakieś proroctwo? Czy to nie jest odzwierciedlenie obecnego stanu rzeczy? Przeraziłem się. Nie mogłem pojąć jak by to mogło działać. Nie sądziłem, że magia mogłaby stworzyć coś takiego. Może to znak od Bogów?  Może Alessja chce mnie ostrzec? W momencie, gdy tak zastanawiałem się nad dziwnym witrażem, jego obraz się zmienił. Lawa zaczęła przedzierać się od strony południowo-wschodniej. Od strony Ramadanu.
     -Kacper! - przerwał mi rozmyślania jakiś głos. Odwróciłem się w jego stronę. Był to Arkus, który stał na początku schodów. Razem z nim stał jeszcze jakiś starzec, który patrzył na mnie badawczo. - Tak myślałem, że jednak mi zaufasz. Bardzo się cieszę, że tak zrobiłeś.
     -Sam nie wiem, co mnie do tego skłoniło - odburknąłem niechętnie.
     -Powinieneś kogoś poznać - ręką wskazał na swojego współrozmówcę - Rufus de Luren, były Rektor Uniwersytetu Magicznego w Oxenfurcie.
     -Miło mi, jestem...
     -Wiem przecież, kim jesteś - przerwał mi starzec - Znają cię ludzie, o których istnieniu ty nawet nie śnisz. Cały świat zna twoje imię. Lew Arladii, Kacper Pominertas, Młody Król, co pokój wywalczył. Twoje imię jest wysławiane w całej Arladii. Wśród poddanych budzi ono zachwyt, a w śród wrogów postrach. W każdym jakieś emocje, w każdym...
    - Dlaczego akurat tutaj mieliśmy się udać? - spytałem, gdy Rufus skończył.
    - Ponieważ to ja poprosiłem Arkusa o odnalezienie ciebie i twoich przyjaciół - powiedział de Luren.
    - Skąd wiedziałeś, że potrzebujemy pomocy? - zapytałem.
    - Ludzie w Arnavie zaczęli się niepokoić. Przez taki czas nie otrzymywali od was żadnych wiadomości. W końcu Bahir postanowił poinformować o wszystkim Oxenfurt. To dopiero tam rozegrała się największa chyba kłótnia tego tysiąclecia. Borys po otrzymaniu wiadomości z Arnavy zwołał posiedzenia nadzwyczajne. Wszyscy władcy po wysłuchaniu, co Borys ma do powiedzenia, zaczęli zawzięcie debatować o tym, co należy zrobić. Padały różne pomysły od modłów do Alessji, aż po zburzenie wszystkich jej świątyń w całej Lidze. Jarl Zenix chciał nawet wyruszyć na wojnę i odbić cię z tych "brudnych, obskurnych łap nieokrzesanych barbarzyńców" - uśmiechnąłem się na wyobrażenie reakcji Zenixa - Jednak w porę go powstrzymano. W końcu Christina wpadła na pomysł, żeby poprosić Gildię Magów o pomoc. Ja, jako tymczasowy Arcymag, zgodziłem się pomóc. Dlatego wezwałem do siebie Arkusa, który wiódł sobie spokojne życie w Rizeranie. I to dlatego miał on cię sprowadzić do Gildii.
   - Nie mógł po prostu wyrżnąć reszty w pień?
   - Pomimo twojej potęgi i chwalebnych czynów, nadal z twoich decyzji wypływa na wierzch młodość, ta niewinna, nieokiełznana młodość, która przytłoczona zostało do tej pory ogromną odpowiedzialnością. Za siebie, za bliskich, za Arladię,,, - Rufus przyjrzał mi się dokładnie. Po chwili zmarszczył brwi. Czułem się jakby wiedział co myślę. Tak słowo w słowo. Może tak było? - Ale pomimo tej nierozwagi widać, że twoje serce nie jest splamione niegodziwością, Kacper. Jesteś dobrym człowiekiem. I potężnym magiem. - Położył mi dłoń na ramieniu. - Kto wie, może jesteś potężniejszy od Arkusa? - spojrzałem na niego zszokowany. Ja? Siedemnastolatek? Miałem być potężniejszy od Maga, który pamiętał Rewolucję na Wyspach? - Tak, Kacper. Nie wiemy dokładnie, jak potężna moc w tobie drzemie. Ale jeśli mnie przeczucie nie myli, to niedługo się o tym przekonamy.
     Chciałem dowiedzieć się co ma na myśli i już otworzyłem usta by zadać kolejne pytania jednak zaraz je zamknąłem, bo przez portal w padli do sali Ermyr, Alessandra i Saladyn. Ostatni z nich krwawił. Jego szaty były podarte na dole i przemoknięte krwią. W lewym udzie zionęła ogromna rana, z której na podłogę spływały strumienie gorącej, czerwonej cieczy. Saladyn ledwo trzymał się na nogach, wsparty na ramieniu Ermyra. Jego oczy były na wpół przymknięte. Oddech stawał się coraz płytszy. Jego siły słabły z każdą sekundą. Tracił przytomność. A zaraz mógł stracić też życie.
     - Saladyn! - krzyknąłem - Co się do jasnej cholery stało?
     - Ramadańczycy.... - wysapała Alessandra - Zauważyli, że chcemy uciec portalem. Zaczęli nas gonić. Smoki już odleciały. Zaczęliśmy z nimi walczyć. Ale nie mieliśmy już sił. Nie zdążyłam zareagować i jeden z ramadańskich magów trafił Saladyna grotem w udo. Nie mogliśmy nic zrobić. Ledwo zdołaliśmy im uciec.
    - Połóżcie go na ziemi. - zlecił Rufus, a Ermyr delikatnie zsunął rękę Saladyna zza swojej szyi i położył go na czerwonym dywanie, który teraz był jeszcze bardziej czerwony od krwi sułtana.
    De Luren przyklęknął obok Saladyna i zaczął szeptać zaklęcia. Rana zaczęła skwierczeć i bulgotać. Po kilku sekundach krew wyparowała. Kolejnych kilka zaklęć, a mięśnie zaczęły się do siebie zbliżać i ze sobą zrastać. Następne zaklęcia wypowiedziane przez Arcymaga i po ranie pozostała tylko sinoczarna blizna, która biegła na całej długości uda Sułtana. Rufus odetchnął ze zmęczenia, otrzepał sobie kolana i wstał.
    - Co z nim? - zapytałem przejęty - Będzie żył?
    - Nie wiadomo, Kacper - odpowiedział poważnym głosem De Luren - To czy przeżyje jest uzależnione od tego, czy wystąpią jakieś powikłania. Jeżeli do rany zdołała się wedrzeć gangrena najprawdopodobniej nic nie możemy już zrobić. To wszystko jest kwestią najbliższej doby.
     Arcymag wezwał sługów, którzy zanieśli Saladyna do Gildyjnego szpitala. Mnie, Alessandrę i Saladyna kolejny sługa zaprowadził natomiast do naszych apartamentów, które znajdowały się w Południowej Wieży. Po dotarciu tam od razu podszedłem do okna. Z naszego wspólnego salonu rozciągał się przepiękny widok na okolicę. Aż po horyzont rozciągały się górskie szczyty i przełęcze, które zimą były niemal nie przejezdne. Teraz skąpane w słońcu lata i zazielenione od licznych traw i ziół. Przez chwilę wydawało mi się, że w oddali widzę grupkę ludzi, chyba żołnierzy. Lecz po chwili to złudzenie minęło.
     Nasze apartamenty były urządzone bardzo luksusowo. W każdym z pokoi był marmurowy kominek, również marmurowe posadzki były wyczyszczone aż do połysku. W każdym z pomieszczeń na podłodze królowała skóra z jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Oprócz trzech sypialnie w skład naszych pomieszczeń wchodziła biblioteka, gabinet, duża łazienka i salon. W gabinecie znajdowało się masywne, dębowe biurko oraz stół z sześcioma krzesłami. W bibliotece roiło się od różnego rodzaju książek. Od magicznych przez zielarskie aż do kucharskich.Całe pomieszczenie było zawalone księgami. Regały ustawione pod ścianami uginały się pod ciężarem opasłych tomiszczy. Na środku pomieszczenia stał okrągły stół z kilkoma krzesłami, siedząc przy którym można było wyglądać przez duże okno, znajdujące się naprzeciw drzwi. Ogromna łazienka mieściła dwie duże wanny, w których można się było zanurzyć całym ciałem. Bardzo podobała mi się perspektywa gorących kąpieli w ponure, zimowe wieczory.
     -  Co teraz? - zapytała Alessandra. Przyjrzałem się jej uważnie. Była zmęczona i zdezorientowana. A ja też nie bardzo wiedziałem, jak mam jej pomóc.
     - Nie wiem - odparłem - Chyba musimy czekać.
     - Na co? - odpowiedziała z nutką nerwów w głosie
     - Aless... - Ermyr złapał ją za ramię, jednak zrzuciła zaraz jego rękę.
     - Taka prawda, Ermyr! - powiedziała Alessandra - Wszystko to jego wina! - jej głos brzmiał coraz głośniej - Wszystko co się stało, stało się przez niego! - już krzyczała - To przez niego nie żyje moja córka!
     Nie wierzyłem własnym uszom. Jak ona mogła coś takiego powiedzieć?! Doskonale wiedziała, jak było! Wiedziała, że nie mogłem nic zrobić, że nie mogłem pomóc Magdzie! Przecież ja ją kochałem!
     Nie mogłem znieść bólu, który zadała mi Alessandra swoimi słowami. Traktowałem ją jak matkę, a Ermyra jak ojca. Oboje zastępowali mi rodziców, których nie miałem. W głowie kotłowały mi się tysiące myśli na sekundę. Czy ona mówiła to naprawdę? Czy ona tak naprawdę sądzi? Może po prostu to efekt zmęczenia, nic po za tym? Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.
    Zszokowanie na twarzy Ermyra osiągnęło apogeum. Był tak samo zaskoczony słowami, które powiedziała Alessandra, jak ja. Przez kilka sekund nie mógł wypowiedzieć ani jednego, choćby najmniejszego słowa. Po prostu zamilkł i zmarszczył brwi. Cisza, która zapanowała w salonie, po chwili stała się nie do zniesienia. W końcu Ermyr się odezwał.
     - Co ty wygadujesz?! - powiedział z wyrzutem do Alessandry. Starsza czarodziejka była wyraźnie zaskoczona tym obrotem spraw. Nie spodziewała się chyba, że Ermyr weźmie mnie w obronę. - Jak ty w ogóle możesz coś takiego powiedzieć?!
    - To przez niego zginęła Magda! Gdyby nie to, że ją naraził na takie niebezpieczeństwo, ona byłaby tu dzisiaj z nami. - Jej oczy, napełnione łzami, emanowały wrogością i goryczą, jakich jeszcze u Alessandry nie widziałem. Wiele razy słyszałem, jak w nocy płacze, lub wymawia imię Magdy przez sen, ale nigdy nie spodziewałem się, że Alessandrę aż w tak ogromnym stopniu dotknęła śmierć jej córki. Jednak pomimo tego całego żalu, jej słowa sprawiły mi ból nie do opisania. Bolało mnie to, że to ja zostałem obarczony winą za śmierć Magdy. Ale najgorsze było to, że ja zaczynałem wierzyć, że to przeze mnie ona zginęła.
     - Dobrze wiesz, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy... - po moich policzkach zaczęły spływać łzy - Ja ją kochałem... Ja ją tak cholernie mocno kochałem... Wiem, że nie możesz pogodzić się ze śmiercią Magdy, ale...
     - Zamknij się! - wrzasnęła pokazując na mnie palcem -  Gówno wiesz! Nikt nie wie, jak bardzo boli strata jedynego dziecka! Chciałabym, żeby to ona była tutaj, a ty żebyś był na jej miejscu!
     - Przez pierwsze piętnaście lat życia jakoś się nią nie interesowałaś! - krzyknąłem do niej.
     - Skurwielu! - zalała się łzami i uderzyła mnie w twarz, po czym wybiegła z salonu.
     - Przesadziliście, Kacper, oboje. - powiedział Ermyr.
     - Nie, to ona przesadziła. Jak mogła tak powiedzieć? Kochałem Magdę nad życie!
     - Alessandra bardzo przeżyła śmierć Magdy - powiedział Ermyr siadając na jednej z dwóch kanap znajdujących się w salonie. Ja usiadłem na drugiej. - Załamała się. Odkąd Magda umarła, ma głęboką depresję, całymi nocami płacze. Chociaż nie daje tego po sobie poznać, jest jej bardzo ciężko. Chociaż nie usprawiedliwia to jej zachowania, powinieneś ją jednak w pewnym stopniu zrozumieć. Ona sama tak do końca nie wie, co mówi.
     - Ermyr, ja się bardzo staram - powiedziałem - Ale jak mam zrozumieć to, że ona obarcza mnie winą za śmierć osoby, którą kochałem nad życie?
     - Kacper, ja wiem, że to trudne - odparł elf - Ale postaw się też w jej sytuacji... - Zamilkłem. Może Ermyr miał jednak trochę racji. Może to wszystko przez ból, spowodowany stratą bliskiej osoby? Może Alessandra tak naprawdę nie myśli? Może to był po prostu impuls? Chwilowa złość i rozgoryczenie zaczęły ustępować smutkowi, współczuciu i trosce o jedną z nielicznych bliskich mi jeszcze osób.
    - Chyba powinieneś z nią porozmawiać, Kacper, tak na spokojnie...
    - Myślisz? - spytałem
    - To chyba jedyne sensowne wyjście z tej sytuacji.
    - Skoro tak uważasz, to chyba powinienem tak zrobić. - wstałem z sofy i poszedłem poszukać matki dziewczyny, o której śmierć mnie obwinia.

================================================
    Rozdział 39 ;) Już niedługo koniec naszej historii o Kacprze i jego towarzyszach.
Tymczasem jak wrażenia po przeczytaniu rozdziału? Nie jest przypadkiem za długi, albo zbyt nudny? Jestem otwarty na każdą konstruktywną krytykę ;D