sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 32: Witaj Arnavo!

   Chciałem jak najszybciej skierować się w stronę głosu. Pragnąłem być znów blisko Magdy, zobaczyć ją choć na chwilkę... Całym sobą pragnąłem jak najszybciej znaleźć źródło głosu. Jednak coś wewnątrz mnie mówiło mi, że to wszystko jest nieprawdopodobne, podejrzane... Resztkami rozsądku powstrzymałem się od szaleńczego biegu przez ciemność.
   Zacząłem kierować się w stronę małego światełka, daleko przede mną. Wokół cały czas echem odbijał się ów głos. Bez przerwy nawoływał do zawrócenia. Byłem boleśnie rozdarty w środku. Z jednej strony ogromnie pragnąłem znów zobaczyć Magdę, ale z drugiej zdrowo rozsądek nakazywał ostrożność. Znów zawrzała we mnie walka. Przez chwilę zaczęła wgrywać rozpacz z powodu straty Magdy. Z wysiłku moje całe ciało porył pot. Zatrzymałem się. Już miałem zamiar się cofać, jednak ostatkami sił znów ruszyłem w stronę światła, do którego konsekwentnie zacząłem zmierzać. Wokół znowu rozbrzmiał znajomy już głos. Jego wołania stały się bardziej rozpaczliwe, chwytające za moje nadal rozżalone serce. Przez chwilę nawet miałem wrażenie, że ktoś stoi za mną. Jednak, gdy się odwróciłem nikogo tam nie ujrzałem. Z ogromnym trudem po raz kolejny stawiałem stopy na spowitej przez ciemność ziemi. Światło portalu do Arnavy było coraz bliżej. Dzieliło mnie od niego zaledwie kilka metrów, gdy w mojej głowie zaczął krzyczeć głos:
-KAAAACPER! NIE ZOSTAWIAJ MNIE TU!!! KACPEEEEER!!!
   Znów się zatrzymałem. W moim wnętrzu kolejny już razem zawrzała walka. Już po raz drugi ostatkami sił powstrzymałem się od natychmiastowego biegu w ciemność i zacząłem znów kierować się w stronę portalu. Już prawie byłem u celu. Jeszcze kilka kroków. Już! I wtedy wydarzyło się coś najbardziej przerażającego z całego mojego pobytu w tym dziwnym miejscu, zawieszonym między wymiarami. Jestem w stanie przysięgnąć, że gdy wchodziłem do portalu na mojej dłoni poczułem dotyk dłoni kogoś innego. Dłoni zimnej, wręcz emanującej chłodem...Ale dłoni.

***

   Z portalu dosłownie wyleciałem. Siła magii wyrzuciła mnie z niego tak mocno, że z impetem huknąłem o ziemię. Z cichym jękiem bólu, z powodu obolałego od uderzenia ciała, wstałem i otrzepałem swoje królewskie szaty. Zorientowałem się, że nadal jestem cały spocony. Można właściwie powiedzieć, że byłem wtedy cały mokry. Podczas najmniejszego choćby podmuchu wiatru, moje ciało ogarniał przejmujący chłód, od którego dostawałem gęsiej skórki.
   Rozejrzałem się wokół byłem w jakimś przestronnym pomieszczeniu. Duże, zwieńczone łukiem okna wpuszczały do środka dostatecznie dużo światła, żeby nie musiała się tu palić żadna świeca. Wokół, we wnękach w ścianach, stały ogromne, dębowe regały, na których znajdowały się tuziny traktatów magicznych. Było ich wiele rodzai, jednak w tym pomieszczeniu, z uwagi na portal, było wiele dzieł na temat portali magicznych. Odwróciłem się i spojrzałem z uwagą na portal. Ten tutaj, w Arnavie, różnił się troszkę od tego w Oxenfurcie. Był również łukiem, jednak miał dużo bardziej strzelisty kształt i był zwyczajnie większy. Kolumny arnavskiego portalu nie miały płaskorzeźb ich deseń był niemalże idealni gładki. Ostatnią różnicą pomiędzy portalami w obydwu miastach było to, że ten arnavski nie był zrobiony z marmuru, tylko z wszechobecnego w Sułtanacie piaskowca. Po chwili zorientowałem się, że ściany i posadzka komnaty również zrobione były z piaskowca. Ten na podłodze był w kolorze bladego piasku, natomiast ten, z którego zbudowane były ściany, miał odcień bardziej w kolorze pomarańczu.
   Moje rozmyślanie na temat rodzai piaskowca przerwało silne otwarcie drzwi, które z impetem uderzyły o ścianę, z której posypał się kurz i trochę tynku.
-Kacper! - krzyknął na "dzień dobry" Ermyr - Tak się o ciebie martwiliśmy!
-Jak to się martwiliście? - byłem zbity z tropu, tym co powiedział Elf.
-Chłopaku! - Ermyr był wyraźnie rozdrażniony - Zniknąłeś w portalu na ponad godzinę!
Przez chwilę milczałem. Musiało do mnie dotrzeć to, co powiedział Elf.
-G-g-godzinę? - wyjąkałem zszokowany.
Przytaknął skinieniem głowy.
-Przecież byłem tam co najwyżej kilkanaście minut! - stwierdziłem zbulwersowany
-No nie wydaję mi się - stwierdził kwaśno i ręką wskazał okno, za którym rozciągał się blask pomarańczowego, popołudniowego słońca - Jest dobrze po czternastej.
Kolejny raz nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Bo kolejny raz zaskoczył mnie tym, co mi oznajmił.
-Co ty tam robiłeś tyle czasu? - spytał, przerywając niezręczną ciszę, która zapanowała w pomieszczeniu.
-Nic... Ja nie wiem jak to się... - zacząłem się tłumaczyć, jak pięcioletnie dziecko.
-Jak to nic?! - ryknął już mocno rozzłoszczony - Chłopie! Byłeś w luce pomiędzy wymiarami ponad godzinę! Przecież wiesz, czym to grozi!
Już miałem, znów zacząć się tłumaczyć, jednak rozległo się pukanie do drzwi.
-Proszę. - powiedziałem
Do komnaty wszedł jeden z moich strażników. Skłonił się najpierw mi, a potem Ermyrowi.
- Panie. - zwrócił się do mnie.
-Tak?
- Sułtan się niecierpliwi. Pragnie się z tobą jak najszybciej spotkać, Wasza Wysokość.
-Hmm. Dobrze, przekaż mu wiadomość, że stawię się u niego najszybciej, jak będę mógł.
Strażnik skłonił mi się powtórnie i zgięty w pół wyszedł tyłem z komnaty, cicho zamykając za sobą drzwi.
Ermyr znów rzucił mi gniewne spojrzenie.
-Rozmowę dokończymy później. A teraz idź się przebierz i ruszamy do pałacu. - powiedział i ostentacyjnie wyszedł, znów trzaskając drzwiami.

***

   W jednej z bocznych komnat biblioteki w Arnavie znalazłem dla siebie nowe ubrania. Po przebraniu się zszedłem na dół i dołączyłem do reszty mojej świty. Wziąłem Alessandrę pod rękę i ruszyliśmy w stronę wyjścia z budynku.
-Martwiliśmy się o ciebie - powiedziała po wyjściu na ulicę. - Ermyr jest na ciebie wściekły.
-Zauważyłem to... - stwierdziłem kwaśno.
- Nie o to chodzi... Po prostu chcemy wiedzieć, czemu tak długo tam przebywałeś. Przecież wiesz, jakie mogą być tego konsekwencje. - spojrzała na mnie swoim zdecydowanym wzrokiem, któremu z trudem się oparłem.
- Ja naprawdę nie wiem, czemu to tyle trwało. Myślałem... ba! Ja byłem pewien, że jestem tam co najwyżej kilkanaście minut. Zresztą mówiłem to już Ermyrowi...
-Czy wydarzyło się coś dziwnego... niepokojącego?
Przełknąłem ślinę i z trudem siląc się na opanowany ton. odpowiedziałem.
-Nie. A dlaczego pytasz?
Alessandra prychnęła.
-Nie chcesz, to nie mów, Kacper. Ale dobrze wiesz, ż tym samym bardziej pogorszasz swoją sytuację.
Nie odpowiedziałem jej. Przez resztę drogi szliśmy w milczeniu.

***

   Arnava była bardzo okazałym miastem. Równiutko brukowane ulice, pięknie zdobione kamienice, śliczne parki i skwerki, monumentalne meczety. Wszystko było takie bogate...takie rześkie...
   Pałac Sułtana również był bardzo okazały. Oprócz marmuru wszechobecne wszędzie było również złoto, srebro oraz wszelkiego rodzaju kamienie szlachetne.
   Sułtan czekał na nas już na dolnym dziedzińcu. Był to krępy, mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Jego kruczoczarne włosy gdzieniegdzie urozmaicał siwy włos. Był ode mnie o głowę niższy. Jego brązowe oczy były szczere i śmiałe. Gdy zbliżyłem się do niego na odpowiednią odległość odezwałem się.
-Saladynie. - wyciągnąłem do niego dłoń w geście powitania. Jednak on zręcznie ją wyminął i rzucił mi się w objęcia. Po kilku mocnych klepnięciach mnie w plecy opamiętał się i odsunął się ode mnie na odpowiednią odległość, po czym uścisnął mi dłoń.
-Jak się cieszę, że cię widzę, Kacper! - stwierdził z uśmiechem - Rzeczywiście jesteś bardzo młody...A już masz na swoim koncie tyle sukcesów... Będzie z ciebie wielki władca - dodał z uznaniem. Ręką wskazał pałac. Zrozumiałem, że chodzi mu o to, by podążać za nim.
- Pozwolisz Kacper, że pominiemy kilka punktów Protokołu i przejdziemy od razu do sedna?
- Oczywiście - odpowiedziałem i zacząłem iść za gospodarzem.

=========================================

   Rozdział 32 oddaję w Wasze ręce ;) Piszcie w komentarzach Wasze opinie, odczucia... :) I jeszcze jedno... Napiszcie, proszę, czy podoba wam się to, gdy w rozdziałach jest dużo opisów, czy może wolicie "suche" dialogi? Czekam niecierpliwie na Wasze komentarze!
   Trzymajcie się i do następnego!

 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Rozdział 31: Głos w ciemności.

   Przygotowania do przejścia przez portal zajęły nam dwa dni. Postanowiłem, że oprócz mnie, Ermyra i Alessandry do Arnavy pojedzie również dwa tuziny moich najlepszych, pałacowych strażników. Po zakończeniu przygotowań udaliśmy się do Wielkiej Biblioteki, znajdującej się nieopodal Uniwersytetu Magii i Czarnoksięstwa w Oxenfurcie.
   Wielka Biblioteka nie od parady została nazwana "wielką". Była to ogromna, monumentalna budowla z białego elfiego kamienia. Frontową ścianę budynku zdobiły liczne płaskorzeźby, wykonane ze złota. Budynek składał się z trzech, wysokich pięter, które w całości zagospodarowane były na miejsce dla różnojakich ksiąg, podręczników, magicznych traktatów, a nawet planów miast i państw. Ksiąg starszych, właściwie starożytnych i tych nieco młodszych było pełno, walały się na półkach, na podłodze, na ogromnych stołach w czytelni.
   Wchodząc na trzecie piętro, po drodze zostaliśmy obdarzani ciekawskimi spojrzeniami pracowników i gości biblioteki. Jednak nikt nie śmiał przeszkadzać królowi i jego świcie.
   Portal znajdował się w jednym z najdalszych zakątków biblioteki, w dużym kwadratowym pomieszczeniu na trzecim piętrze. Chociaż komnata była ogromna, to nie było w niej ciemno, bo do środka wpadało bardzo dużo światła, przez okna sięgające od sufitu do podłogi. Na podłodze nie było dywanu. Ale wcale nie wydawała się pusta, bo posadzka zdobiona była w skomplikowane, bazaltowe wzory, które ciągnęły się od samych  drzwi aż do portalu. Wśród zawiłości wzorów zauważyłem zdanie, które przykuło moją uwagę. Dużymi, czarnymi literami na podłodze było napisane jedno zdanie w języku magii:



"Si terminum temporis et loco violare, mittatur in profundum laci."

   Tak samo tutaj, jak i w innych zakątkach biblioteki, na podłodze, pod ścianami walały się różne księgi. Skierowałem się w stronę jednego ze stosów opasłych tomiszczy.  Wziąłem jedną z nich i strzepnąłem kurz ze starej okładki. Moim oczom ukazał się pisany jeszcze ręcznie tytuł: "Elfy, Niziołki i inni podludzie". Sceptycznie otworzyłem dosyć grubawę księgę na losowej stronie. Moim oczom ukazał się wywód , w którym autor obwinia Krasnoludy (zwane tutaj Niziołkami, co wyczytałem z kontekstu) między innymi o paranie się czarną magią, wywoływanie klęsk żywiołowych i epidemii oraz inne wszelakie nieszczęścia. Moją uwagę przykuło jedno ze zdań: "Jeśli w sąsiedztwie twoim Niziołek jaki mieszka, nie dziw się tedy, że mleko rano zsiadłe zastaniesz" Po przeczytaniu kilka razy tegoż zdania, stwierdziłem z powagą, że większych zabobonów świat nie widział. Wróciłem na początek księgi i spojrzałem na datę: 23r.EL. To wiele wyjaśniało. Dzieło wydano w czasach masowego pogromu wszystkich Nieludzi, do którego doszło po przejęciu władzy w Arladii przez Ludzi, którzy inne rasy zepchnęli w góry i do lasów, a tych którzy zostali zamykali w gettach i obozach, przyczyniając się prawie że do śmierci ich populacji, która praktycznie cudem ostała się w kilku enklawach, których broniła zaciekle.
   Odłożyłem przesiąkniętą zabobonami księgę i do ręki wziąłem kolejną. Po strzepnięciu kurzu ujrzałem litery tytułu : "Podróże Mistrza El Predy". Książka była dziełem średniej długości. Otworzyłem ją na losowej stronie i zacząłem czytać.

13 października roku 824
.
   W końcu dotarłem do krainy, o której mówili Beduini. Ludzie przyjęli mnie tutaj całkiem przyjaźnie. Jednak z większąścią z nich nie mogłem się porozumieć, bo rozmawiali dziwnym i niezrozumiałym dla mnie językiem. A ci, którzy znali arladzki mówili z dziwnym, obcym dla mnie akcentem.
   Mieszkańcy tej krainy mieli odmienny od naszego wygląd. Oprócz ciemnej karnacji, bardzo charakterystycznąrzeczą dla ich wyglądu są nieco skośne oczy. Mimo tego większość z nich nosi kruczoczarne włosy.
   Przebywając u nich miesiąc zdołałem dosyć dobrze poznać ich kulturę i obyczaje. Mają w zwyczaju brać sobie po kilka żon. A oprócz tego bardzo rozwinięte było niewolnictwo. Niewolnicy byli ludźmi pozbawionymi jakichkolwiek praw, często mieli ucinane języki, a pracowali niemal nago, nosząc tylko skąpe tuniki.
   Piszę to, będąc w gościnie u Bedulinów. Dopadła mnie nieznana mi dotąd choroba. Towarzyszy jej wysoka gorączka i częste zawroty głowy, oprócz tego bardzo silny kaszel i częste wymioty. Jestem wyczeńczony. Często w nocy budzę się dławiąc się krwią. Magia ani moja ani Bedulińska nic nie może zdziałąć, ale stary znachor chyba znalazł sposób..

-Kacper! - z czytania wyrwał mnie głos Ermyra - Już prawie gotowe, chodź tu. - Elf stał przy portalu, który zaczynał świecić się na niebiesko.
Portal był to kamenny łuk wsparty na dwóch srebrnych kolumnach. Na całej jego długości wygrawerowany były "magiczne słowa". Z tego, co słyszałem, to aby przenieść się w inne miejsce wystarczy przez niego przejść.
-Już idę! - odkrzyknąłem i odłożyłem książkę tam, skąd ją wziąłem.
Podeszłem do stojących przy portalu ludzi. Wśród nich, oprócz Ermyra, byłą także Alessandra. Gdy do nich potrzedłem czarodziejka złapała mnie za rękaw.
-Boisz się? - spytała z nieudawaną troską w głosie
-Trochę - odparłem wymijająco
-Zupełnie nie potrzebnie - stwierdziła.
-Wiem...
-Ale posłucha mnie, dobrze - jej ton głosu zmienił się z troskliwego na zupełnie poważny - obiecaj mi, że nie ważne, co ujrzysz w Portalu, nie posłuchasz tego?
Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Zaskoczyła mnie tym, co powiedziała.
-Obiecasz mi? - nalegała z nutką strachu w głosie
-Obiecuję - odparłem mechanicznie.
Spojrzała na mnie z ulgą, ale nic nie odpowiedziała.
-No, wszystko gotowe! - powiedział radośnie Ermyr - kierunek Arnava!

Ustawiliśmy się w kolejkę: Ermyr, ja, Alessandra i żołnierze. Najpierw do portalu wszedł elf. Gdy do niego wchodził pokój ogarnął oślepiający blask. Nastąpiła moja kolej. Zrobiłem krok do przodu. Potem drugi, trzeci i tak dalej, aż stanąłem przed portalem. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do Portalu. Zalała mnie wszechogarniająca fala ciemności. A w ciemności usłyszałem głos.
-Kacper! To ja! Kochanie! - krzyczał płaczliwie Głos.
Był to głos Magdy.

===================================
   Przepraszam, że dawno nie było rozdziału, ale miały miejsce pewne problemy techniczne. Ale już jest ;) Miłego czytania i do następnego! ;D


niedziela, 5 kwietnia 2015

WIELKANOCNE ŻYCZENIA

Wszystkim czytelnikom "History of my life" z okazji Zmartwychwstania Pańskiego życzę:
Wesołego Alleluja oraz:

Kolorowych jajeczek,
rozczochranych owieczek ,
rozkicanych króliczków,
Pyszności w koszyku,

a przede wszystkim mokrego ubrania,
w dniu Wielkiego Lania!

~Krystix.

Rzodział 30: Poselstwo od Sułtana.

21.05.1251rEL, Oxenfurt.

    Po usłyszeniu od służącego informacji o poselstwie, siedzieliśmy wszyscy w milczeniu. To było bardzo dziwne, że Saladyn wysłał do mnie swoich ludzi. Jeżeli to była prawda, to musiało stać się coś poważnego.
-To na pewno jest poselstwo od Sułtana? - spytałem sługi
-Tak, panie. Okazali list z pieczęcią Sułtana Saladyna. - odpowiedział sługa, kłaniając mi się po raz enty.
-Dobrze. Wpuście ich zatem. - stwierdziłem. - Zostaniecie, żeby usłyszeć, co ma nam do powiedzenia Sułtan? To może być ważne, skoro już się skontaktował.... - spytałem innych władców siedzących przy stole. Wszyscy skinęli głowami. 
   Czekaliśmy na poselstwo w pełnym napięcia milczeniu. Nikt się nie odzywał. W pomieszczeniu słychać było tylko nasze przyspieszone z ciekawości oddechy. Po chwili (lub po godzinie, nie wiem - straciłem poczucie czasu) do drzwi Sali Obrad zapukali strażnicy, prowadząc poselstwo. 
   Były to trzy osoby. Przodem szedł wysoki, mocno opalony mężczyzna. Na głowie miał turban, a spod niego wystawały długie, czarne wąsy. Był dobrze zbudowany. Ubrany był w długą, arabską szatę w kolorze brązu. Jego oczy o tym samym kolorze śmiało patrzyły przed siebie, widać było, że nie jest w żadnym stopniu onieśmielony obecnością tylu koronowanych głów. Przy boku nosił długą, zrobioną z hartowanej stali arabską szablę.
   Za nim szła ubrana w zwiewną, białą tunikę, kobieta. Na głowie miała nekab*, również w kolorze białym. Nie mogłem określić, czy jest ona urodziwa, ponieważ widziałem tylko jej niebieskie jak niebo oczy.
   Na samym końcu szedł najwyraźniej zwykły sługa, ubrany bardzo skromnie, w arabską szatę w kolorze szarym.
   Pierwszy z nich uklęknął zaraz po wejściu i schylił głowę.
-Moje uszanowanie, wasze wysokości! - odezwał się niskim, ale szczerym głosem.
-Witaj. - odpowiedziałem - Możesz wstać. Jak cię zwą? - spytałem, gdy już podniósł się z kolan.
-Jestem Najwyższym Strażnikiem Domu Sułtana w Arnavie, nazywam się Bahir Maluf. To jest księżniczka Aida, córka Sułtana.
-Miło cię poznać, księżniczko. - skłoniłem się przed nią, na co ona odpowiedziała również ukłonem.
-Co cię do nie sprowadza, Bahirze? - spytałem
-Miłościwy panie, przynoszę list od Sułtana Saladyna. Dostałem rozkazy, aby go wręczyć. - wyjął zza tuniki jakąś kopertę.
-Hmmm. Dobrze. - podszedłem do niego i wziąłem z jego dłoni kopertę, opatrzoną pieczęcią Saladyna. - Zaraz dowiemy się, co się takiego stało, że Saladyn wysyła do mnie poselstwo. - dodałem siadając na swoim miejscu, po drugiej stronie stołu. Otworzyłem kopertę i moim oczom ukazała się duża kartka, zapisana o dziwo w arladzkim, a nie bohemasidzkim. Najwyraźniej Saladynowi musi naprawdę zależeć. Zacząłem czytać:

Arnava, 21.05.1251r.EL
Drogi Kacprze!

   Wiem, że między nami bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej. Wiem, że moim wojskiem przyczyniłem się do ogromnych strat w Arladii. Zadaję sobie sprawę, z tego ,że popełniłem mnóstwo błędów. Doskonale też wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia. Ale dzisiaj nadszedł dzień, w którym potrzebuję Twojej pomocy. Proszę o nią, jako sułtan, ale też jako Arladczyk. Otóż przez wieki Bohemasid utrzymywał kontakty z ludami z południa i wchodu. Wy nie mieliście o tym pojęcie, bo nie mieli powodu, by się z Wami kontaktować, a my nie chcieliśmy zdradzić Wam tego sekretu. Ale to nie wszystko. Jest wiele dalekich krain, o których nawet my nie wiemy, a słyszeliśmy tylko z opowiadań Ramadańczyków, ludu z którym handlowaliśmy. Jednak ostatnio sprawy się skomplikowały. Dzięki naszym kontaktom Ramadan stał się bardzo silnym państwem. Po śmierci ich starego króla, na tronie zasiadł jego syn, okropnie młody i nie rozważny. Od początku nienawidził mnie i całej Arladii. Czekał tylko na okazję, do tego żeby zaatakować Bohemasid. Okazja nadarzyła się niedługo potem. Jeden z moich kupców popełnił błąd w rachunkach i zamiast 20 000 sztabek żelaza, wysłał 2 000. Tamten młokos uznał, że zrobiłem to specjalnie i zaatakował nas swoją armią. A jest ona ogromna. Bez wątpienia liczy ona sporo powyżej 100 000 ludzi. Większość z nich to wojownicy na koniach, z łukami. Ale jest też dużo ciężkozbrojnych, dobrze wyszkolonych i zahartowanych w walce, rycerzy. Zaatakowali nas od południa i od wschodu, przez góry. Póki co nasza armia daje sobie radę, ale dobrze wiem, że długo nie zdołamy utrzymać obecnych pozycji. Jeżeli Bohemasid upadnie, to na pewno Ramadan na tym nie skończy. Jest to duże, ale mało rozwinięte państwo. Potrzebuje kopalń, pracowni alchemicznych, Oxenfurtu, i innych wysoko rozwiniętych miast Arladii. Jego jedyną mocną stroną jest bardzo dobrze rozwinięte wojsko.
   Dlatego proszę Cię o pomoc wojskową. Zrobię wszystko, żeby nie oddać ani skrawka arladzkiej ziemi temu głupiemu i chciwemu ludowi.
   Razem z moim najwierniejszym i najbardziej wyszkolonym strażnikiem wysłałem do Ciebie, moje jedyne dziecko, Aidę. Czy mógłbyś ją u siebie ugościć? W Bohemasidzie jest dla niej zbyt niebezpiecznie, a nie przeżyłbym jej straty.
   Proszę Cię o szybką odpowiedź.

Z wyrazami szacunku,
Saladyn, Sułtan Bohemasidu.



   Po przeczytaniu listu siedziałem chwilę w milczeniu. Zastanawiałem się nad sensem tych słów, które miałem teraz przed oczami, na papierze od Saladyna. Czy to oznacza wojnę? Kolejną? Dopiero co odbudowaliśmy zniszczone prze poprzednią wojnę państwa, a tu już jest kolejne, nieznane dotąd zagrożenie, które pochodzi z południowego-wchodu, z terenów które nie są znane Arladczykom z powodu położenia geograficznego. Nikt nigdy nawet nie pomyślałby, żeby się przeprawiać przez szereg tych ogromnych gór: Białych, Starych, Żelaznych. A tym bardziej nikomu na myśl nie przyszło, żeby wędrować przez pustynię, żeby zbadać znajdujące się tam tereny.
-Kacper? - odezwał się Ermyr - Stało się coś?
-Obawiam się, że tak, Ermyrze. - odezwałem się poważnym tonem. - Bahirze na liście jest dzisiejsza data, jak to możliwe?
-Panie - skłonił się - Sułtanowi bardzo zależało na tym, aby list dotarł do Ciebie, w jak najkrótszym czasie. Dlatego skorzystaliśmy z sieci portali magicznych.
-Hmmm... Rozumiem... Zobaczcie, co pisze Saladyn. - podałem Ermyrowi list, a on przeczytał go na głos.
-Co zamierzasz z tym zrobić? - spytała Christina - Masz zamiar wyruszyć mu na pomoc, na czele naszej Wielkiej Armii?
-Nie wiem, Christino - odpowiedziałem jej łapiąc się za głowę - A jeżeli to, co pisze Saladyn to prawda? Przecież to może oznaczać koniec Arladii. A na pewno Elfów i Krasnoludów - spojrzałem z współczuciem na Ermyra, który przytaknął ruchem głowy. - A z resztą nawet nie mamy zgromadzonych żołnierzy. Więc nie mam czym dysponować. Proponujecie coś?
W pomieszczeniu zapanowała całkowita, niczym nie zmącona cisza. W końcu odezwał się Zenix.
-Może użyjesz portali i dotrzesz do Arnavy, żeby sprawdzić czy naprawdę jest tak, jak pisał Saladyn?
- Myślę, że to dobry pomysł, Kacper - stwierdził Es Midan.
-No dobrze, tak więc zrobimy. Aida zostanie w Oxenfurcie pod opieką moich ludzi. Naatomiast Bahirze, ty pojedziesz z nami, dobrze? - odpowiedział ukłonem - Ermyrze, Alessandro, Albrechcie pojedziecie ze mną? - wszyscy zgodnie potwierdzili - Dobrze. Bardzo dobrze. A wy, moi drodzy jedźcie do siebie i wyślijcie tu armie. Posiedzenie uważam za zakończone - wstałem od stołu i skierowałem się w stronę wyjścia. W drzwiach Alessandra złapała mnie za rękę, wołając moje imię. Odwróciłem się.
-A co, jeśli to prawda? - spytała z niepokojem w głosie.
-Będziemy walczyć. Kolejny raz. Za Arladię.
=====================

*jest to nakrycie głowy, zasłaniające całą twarz, oprócz oczu, które noszą muzułmanki.

=====================
  Rozdział 30! ;) W komentarzach piszcie, czy ciągnąć dalej opowiadanie o Kacprze, czy zakończyć je w jakimś odpowiednim momencie.