wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 4: Magia.

Minęło już kilka godzin odkąd dowiedzieliśmy się o porwaniu mamy. Tata zamknął się w ich sypialni i nie opuszcza jej  nawet na krok. Ja też leżę na łóżku w swoim pokoju i nie mam siły nic robić. Cały czas płakałem. Nie mogłem tego powstrzymać. To było silniejsze ode mnie.
Teraz zachciało mi się pić. Wstaję i kieruję się do kuchni. Po drodze zauważam światło wydobywające się spod drzwi od sypialni rodziców. Podchodzę do nich i powoli je odchylam. Moim oczom ukazuje się ojciec siedzący na łóżku z jakimś patykiem nad kartką z pogróżkami. To z niego wydobywa się to światło.Tata zaczął przesuwać patykiem z góry na dół nad kartką. Zaczął coś szeptać, ale nie rozumiałem, co. Po chwili dotarł do mnie sens tych szeptów:
-Pokaż swe pochodzenie, pokaż swe pochodzenie.
Po wypowiedzeniu tych słów, jak się doliczyłem po raz siódmy od kartki zaczęło rozchodzić się światło. Najpierw słabe. Potem coraz silniejsze, aż wypełniło całą sypialnię. Ojciec w tym momencie spostrzegł moje odbicie w lustrze na drzwiach od szafy.
-Co?! Kacper! To nie tak jak myślisz! Ja ci to zaraz wytłumaczę. - ojciec był wyraźnie zakłopotany, tym, że zobaczyłem to, czego nie powinienem - Zaczekaj!
Nie czekałem. Wybiegłem z mieszkania zostawiając za sobą otwarte drzwi. Ojciec wybiegł za mną.
-Clausum! - usłyszałem głos ojca, a zaraz po tym drzwi zamknęły się z hukiem.
Nie widziałem, jak wybiega z klatki, bo w tamtym momencie byłem już kawałek od domu dalej biegnąc. Po kilkunastu minutach biegu zauważyłem, że jestem już dosyć daleko od domu, by się zatrzymać. Usiadłem na ławce na placu zabaw. Wokół było niemal całkowicie ciemno, mrok rozpraszały jedynie nieliczne latarnie rzucające krąg światła na rzeczy znajdujące się w odległości zaledwie kilku metrów od nich. Plac był pusty, tylko gdzieniegdzie widać było ruch, były to ptaki szukające resztek zostawionych przez roztargnione dzieci. Zaczęło lekko wiać, a po chwili znów zaczął padać deszcz, ale tym razem dużo rzadszy od ulewy z popołudnia. Spojrzałem na zegarek 22:43. Siedziałem tu już dobre parę minut, gdy nagle coś pojawiło się przede mną. Zaczęło powoli wirować i świecić z każdą chwilą mocniej. Zacząłem dostrzegać kształty. Po chwili stanęła przede mną jakaś postać. Poznałem w niej... swojego ojca.  Jak to? Jak on to zrobił?! Kim on do cholery jest?! Jakimś kosmitą?! Kogo ja uważałem przez tyla lat za swojego ojca?! Myśli zaczęły się kłębić w mojej głowie. Nie wytrzymałem. Musiałem zapytać. Nie mogłem dalej trwać w niepewności.
-K-kim t-ty jesteś? - wyjąkałem, nie mogąc zdobyć się na stanowczy ton głosu.
-Kacper posłuchaj. Wiem, że to dla ciebie trudne, że nic nie rozumiesz. Pewnie myślisz, że jestem jakimś kosmitą, czy mutantem... To nie tak. Jestem jakby ci to powiedzieć... No dobrze powiem to prosto z mostu... Jestem czarodziejem. Tak C-Z-A-R-O-D-Z-I-E-J-E-M. Wiem, że trudno jest ci w to uwierzyć, ale to wszystko prawda.
-Że niby kim? Czarodziejem?! Magiem?! Przecież magia nie istnieje! Co ty pieprzysz! - nie wytrzymałem. Jak ojciec mógł mi wciskać takie kity! Przecież nie jestem dzieckiem! - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo!
-Rozumiem - powiedział ojciec
Wyjął z pod kurtki ten swój "patyk". Zamachnął się w stronę najbliższego drzewa i powiedział:
-Ignis!
Drzewo w mgnieniu oka stanęło w płomieniach. Po chwili ogień zżerał powoli całą roślinę. Zamachnął się znowu i tym razem powiedział:
-Aquam!
Na drzewo spadł strumień wody, który okrążając drzewo ugasił płomienie.
-Czy teraz mi wierzysz? - zapytał ojciec wyciągając do mnie rękę - Chodźmy zanim przyjedzie policja. Nie mam ochoty się przed nimi tłumaczyć.
Złapałem rękę ojca. Po chwili zobaczyłem ciemność z wieloma jasnymi punktami dookoła.

2 komentarze: