sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 11 część 1: Solsztajnu tak łatwo nie oddamy!

-Co robimy?  pytam po wysłuchaniu komunikatu - Uciekamy?
-Nie, Kacper - odpowiada mi mój rodziciel - Zostajemy i bronimy miasta. Idziemy. Do strażnicy. Ty pilnuj Magdy. Generale pan obejmie dowództwo nad garnizonem, dobrze?
-Spróbuję obronić to miasto! - odpowiedział dziarsko starzec
-A ja z Pawłem będziemy wspomagać żołnierzy - dokończył ojciec - Oczywiście wy z Magdą możecie pomóc w miarę możliwości. A teraz za mną kompania!
Skierowaliśmy się w stronę Mostu Cesarskiego. Nim, dotarliśmy do Bramy Cesarskiej. Tam zostaliśmy zatrzymani przez strażników.
-Alfred Wood, gwardzista Straży Miejskiej Solsztajnu - przedstawił się strażnik - Kim jesteście i co was tu sprowadza?
-Marcin Wilk, Paweł Oleex, Magdalena I Południowoholsańska, Kacper Wilk, Generał Wulfryck z South Holsan. Zmierzamy do kapitana straży. Jesteśmy gotowi bronić miasta.
-Magdalena? Południowoholsańska? - spytał strażnik unosząc brew
-Córka zamordowanego Dawida V Łaskawego, z nieprawego łoża. Jedyna prawowita następczyni tronu Południowej Holsanii. - wyjaśnił mocno już zniecierpliwiony Oleex - możemy przejść?
-Hmmm... No dobrze...
Po chwili zamek otworzył się z trzaskiem i  brama stała otworem. Biegliśmy ulicą cesarską, która roiła się od uciekających ludzi. Wszyscy chcieli ukryć się w domach. Każdy biegł w innym kierunku z niemożliwym dla ucha wrzaskiem i lamentem. Jakieś dziecko przewróciło się i zdarło sobie kolano. Incydent oczywiście przypieczętowało donośnym płaczem. Skręciliśmy w prawo, w Bankierską. Tutaj także był niemiłosierny gwar. Bezdomni dobijali się do drzwi z ogromnym lamentem. Na naszych oczach grupa biegnących ludzi przewróciło krasnoluda. Podbiegłem do niego i pomogłem mu wstać.
-Dziękuję. - powiedział - stratowały by mnie te muły cholerne! Borys Daniłow, miło mi. - Podał mi dłoń.
-Nie ma za co. Kacper Wilk, mi również miło cię poznać. - ścisnąłem podaną mi dłoń.
-Mieszkacie tu? - spojrzał na naszą kompanię - Dopiero przyjechałem i nie mam gdzie się podziać. W tych okolicznościach gospoda raczej będzie zajęta. Oczywiście zapłacę.
-Przykro mi, nie mieszkamy w Solsztajnie. -odpowiedziałem- Ale mamy zamiar się zgłosić do obrony miasta. Może przyłączysz się do nas?
-I tak nie mam nic lepszego do roboty, psia mać. - odpowiedział z uśmiechem
-Poznaj moich kompanów. Marcin Wilk, mój ojciec, Paweł Oleex, Magdalena Południowoholsańska, Generał Wulfryk z South Holsan.
-Słyszałem o Pani, królowo - uklęknął przed Magdą - zaszczyt mi Panią poznać i towarzyszyć w walce.
-Miło mi - Magda skłoniła się ze znanym mi uśmiechem
-Przykro mi, że przerywam protokół et cetera et cetera, ale czas nagli - wtrącił się Oleex
-Racja - przytaknąłem.
Po kilku minach znaleźliśmy się już na Wschodniej. Skręciliśmy w lewo i po może 15 metrach byliśmy już pod strażnicą. Była to wysoka wieża ze szpiczastym dachem. Żaden z okolicznych budynków nie dorównywał jej w wielkości. Zapukaliśmy i weszliśmy do środka. Pomieszczenie miało wymiary około 5x8 metrów. Naprzeciw drzwi stało potężne, dębowe biurko, za którym siedział jakiś mężczyzna. Pewnie ktoś w rodzaju sekretarza. Nie zauważył naszego wejścia. Pochłonięty był pisaniem na pergaminie. Od razu przyszło mi na myśl, czy zauważył by, gdyby do Strażnicy wpadł Zakon...
-O! - zorientował się, że nie jest już sam - W czym mogę pomóc?
-My do Kapitana. - powiedziałem
-Kapitan jest teraz bardzo zajęty. Miasto jest atakowane. - odpowiedział formalnym tonem
-My właśnie w tej sprawie - wtrącił się Oleex
-Hmmm... A kim w ogóle państwo jesteście? - spojrzał na nas z dystansem
-Nazywam się Kacper Wilk, a to są: Marcin Wilk, Paweł Oleex, Magdalena I Południowoholsańska, Generał Wulfryck z South Holsan i Borys Daniłow.
-Magdalena Południowoholsanśka? - zadał pytanie retoryczne - Obiło mi się o uszy, co zaszło w South Holsan. Bardzo mi przykro, madame... Proszę chwilę poczekać.
Sekretarz wyszedł. Wrócił po kilku minutach.
-Kapitan oczekuje państwa w gabinecie. Drugie drzwi po prawej stronie - ręką wskazał korytarz za jego plecami.
Znaleźliśmy owe drzwi i po zapukaniu weszliśmy do środka. Pomieszczenie urządzone było o wiele gustownej od poprzedniego. Na marmurowej posadzce leżała skóra niedźwiedzia. Na stole znajdowała się srebrna zastawa. Biurko wykonane było z hebanu. Świecznik na nim stojący z całą pewnością był pozłacany. Pomieszczenie oświetlone było subtelnym żyrandolem z kryształu.
-Witam, jaśnie pani oraz was, panowie. Doszły mnie słuchy, że zamierzacie bronić miasta. Zaiste byłem zdumionym, że królowa będzie bronić stolicy obcego państwa - odezwał się kapitan siedzący za biurkiem.
-Nie wiem czy pan wie Kapitanie ,ale czworo z nas jest czarodziejami. - powiedział ojciec
-To na pewno zadecyduje czy miasto upadnie - stwierdził kapitan.
-Chcielibyśmy uzyskać zgodę na walkę na własną rękę - odezwał się Oleex.
-Oprócz tego generał Wulfryk jest w stanie poprowadzić garnizon - wtrąciłem się
-Hmmm w innym wypadku nie zgodziłbym się, ale nie mam innego wyjścia. Wrogów jest więcej, a kadra dowódcza garnizonu, wstyd się przyznać, nie umie miecza chwycić. Będę więc zmuszony wydać zgodę.
-Proszę, aby pan Kapitanie zwołał garnizon na rynek - odezwał się Wulfryk
-Żołnierze stawią się za 10 minut.
***
Żołnierze z niezwykłą dokładnością stawili się na rynku. Ustawieni byli w 8 szeregach po 20 osób, czyli 160 rycerzy. Wojsko rozciągało się na całym placu. Od Katedry Zendara, po ratusz i Gospodę.
-Wróg jest u bram! - odezwał się generał - Dopełnijcieie obowiązku wobec ojczyzny i walczcie mężnie! W garnizonie Solsztajnu nie ma miejsca dla dezerterów! Musimy obronić to miasto,  żeby nie stało się tutaj to samo, co w Oxenfurcie i South Holsan! Ja i moim towarzysze obiecujemy, że Solsztajnu tak łatwo nie oddamy!
-Hurra! Brawo! Vivat! Niech żyje Generał Wulfryk! Chwała Królowej Magdalenie! - po całym rynku rozchodziły się krzyki z półtora setki gardeł.
-PODDAJCIE SIĘ! - odezwał się magicznie wzmocniony , tubalny głos od strony zachodniej -TYM, KTÓRZY NIE BĘDĄ STAWIAĆ OPORU OFIARUJEMY  ŻYCIE W DOSTATKU! NIE MACIE SZANS! PODDAJCIE SIĘ!
Na rynku w momencie zapadła cisza. Nikt nawet się nie odezwał.
-Nie słuchajcie ich! Chcą was omamić, żeby łatwiej zająć miasto! Musimy walczyć! - krzyczał generał - wasi dowódcy dostali już ode mnie rozkazy! Wszyscy na pozycje!
Żołnierze biegiem rozeszli się w różnych kierunkach. Na rynku zostaliśmy tylko my.
-Generale, myślisz , że 160 rycerzy wystarczy? - spytałem
-Musi.
***
-Rozdzielamy się moi drodzy! - powiedział Oleex- Generał pójdzie do Bramy Głównej, ja do Południowej, Marcin do Holsańskiej, a wy Kacper, Magda i Borys pójdziecie do Gildii Magów.
-A gdzie ona jest? - spytałem - jestem w tym mieście pierwszy raz.
-Ja wiem, Kacper. - odezwał się krasnolud - Chodźcie za mną.
Rozdzieliśmy się zgodnie z planem. Pobiegliśmy obok Gospody. Potem przez Południową, aż do szpitala. Już mieliśmy skręcić w Znachorską, gdy nagle wielka kula ognia trafiła w budynek szpitala. Konstrukcja zajęła się ogniem.
-Musimy ugasić pożar!- stwierdziłem - Borys, biegnij do Gildii, powołaj się na nas. Magda, chodź.
Wbiegliśmy do środka, na parterze nic oprócz dymu nie wskazywało na to, że w budynku wybuchł pożar.Przez trzeszczące schody wbiegliśmy na pierwsze piętro. Ściana ognia oddzielała nas od pacjentów.
-Aqua! - krzyknąłem, ale ognie tylko przygasły - AQUA MAXIMA! Uciekajcie z budynku! Natychmiast!
Zbiegli po schodach. Pociągnąłem Magdę za rękę. Przed następnymi schodami z sufitu spadła na nas płonąca belka.
-Levantes autem! - krzyknąłem belka podniosła się i ruchem ręki przerzuciłem ją w kąt korytarza
-Aqua! - Magda ugasiła płonący kawał drewna
-Jesteś bardzo zdolna - uśmiechnąłem się do niej
-Ty też - pocałowała mnie w usta
Wbiegliśmy na drugie piętro. Nie było tam już prawie ścian. Wszystko strawił ogień. Przez dach widać było sąsiednie budynki. Podłoga była cała rozżarzona i skrzypiała niebezpiecznie. Kawałek dalej dach się zawalił i płonące belki zatarasowały drogę. Za nimi słychać było płacz dzieci uwięzionych przez ogień.
-Aqua maxima! - z mojej ręki wystrzeliła fala wody i zalała rozżarzoną podłogę, która się zwyczajnie zapadła. - O kurwa!
-Co teraz zrobimy? - spytała wystraszona Magda
-Musimy się wrócić.
Magda skinęła głową na znak, że się zgadza. Wróciliśmy do schodów i skręciliśmy w lewo. Przez korytarz dotarliśmy do jakiś drzwi. Było to przejściowa sypialnia. Ugasiliśmy płonące meble i przez kolejne drzwi wyszliśmy na korytarz. Znów skręciliśmy w lewo. Po kilkunastu metrach zobaczyliśmy zawalony sufit, a oprócz tego usłyszeliśmy płacz dzieci.
-Levantes autem!- podniosłem płonące belki i zrzuciłem je przez dziurę w podłodze na pierwsze piętro.
-Aqua! - Magda posłała za belkami strumień wody. - Chodźcie z nami, nie bójcie się.
Dzieci patrzyły wystraszone, ale po chwili  ruszyły za nami. Było ich około 10. Wszystkie w wieku szkolnym. Wróciliśmy tą samą drogą. Nie napotkaliśmy większych przeszkód. Na ulicy stał już Borys z kilkunastoma mężczyznami, z czego 3 z nich było elfami.
-Gildia zgodziła się pomóc - odezwał się krasnolud
-Słyszałem, że jesteśmy potrzebni - odezwał się elf władczym tonem.
========================================================================
Nowy rozdział! Druga część już wkrótce ;)

2 komentarze: