poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 17: Elfie dziecko.

30.12.1250rEL, Żelazny Trakt.
   Podróżowaliśmy już trzy dni. Cały czas baliśmy się, że Gray wysłał za nami wojsko. Jednak nic na to nie wskazywało.
   Za miastem znaleźliśmy konie. Nie były uwiązane, więc je wzięliśmy. Cały czas milczeliśmy. Reszta zaczęła rozmawiać na drugi dzień. Ja nie. Ciągle przed oczami miałem Pawła i tatę. Odczuwałem ogromne poczucie winy. Myślałem, że mogłem ich uchronić przed śmiercią.
Zacząłem się zastanawiać czy nie wrócić z Arladii znów na Ziemię. Tutaj śmierć poniosła trójka bliskich mi ludzi. Arladiia kojarzyła mi się tylko z dwoma rzeczami: magią i śmiercią. Jednak dobrze wiedziałem, że muszę doprowadzić do pokoju w Arladii. Choć wiedziałem, że to nie będzie łatwe.
   W tamtym momencie przed moimi oczami ukazał się chwytający serce widok.  Setki, jak nie tysiące ludzi przecinały w poprzek drogę. Za sobą zostawiali ścieżkę podeptanej trawy. Wyglądało to, że kilka miast zostało opuszczonych. Ludzie ubrani byli bardzo różnie. Jedni w wymyślne stroje z falbanami, bardzo podobne do tych noszonych w Selezji. Myśląc o niej zaraz przypomniał mi się widok palonego miasta. Jak ja je dobrze znałem...
-Jak jedziesz! - krzyknęła jakaś kobieta
-Przepraszam - mruknąłem
   Z tyłu kolumny szli ludzie o cerze prawie białej. Z początku myślałem, że są to elfy. Zabrakło im jednak iście elfich cech. Jedyne co ich łączyło z Wyższymi to odcień skóry. Po chwili przyglądania się im doszedłem do wniosku, że muszą pochodzić z Północy. Najpewniej z okolic Gór Białych, albo lądolodu. Słońce tam grzeje bardzo słabo, a temperatura tylko w lecie przekracza 0 stopni. To tłumaczyłoby ich blady odcień skóry.
   Obok nich szła grupa Starszych Ras, którym ludzie nadali przydomek Nieludzi. Elfy szły dumnie unosząc głowy. Spojrzały na nas z wyższością, jednak uśmiechnęły się skłaniając głowę Ermyrowi. On zrobił to samo. Pomyślałem, że w zasadzie niczym się nie różnili. Wyglądali bardzo podobnie. Jednak Ermyr nosił stroje bardziej zbliżone do ludzkich. Elfy zwykle nosiły długie jedwabne lub aksamitne szaty. Najczęściej w kolorze mocno (nie ciemno) niebieskim. Oprócz tego znakiem charakterystycznym dla elfiego stroju był pas, którym przewiązywali sobie biodra. Zwykle był kolory kremowego dla mężczyzn i białego dla kobiet. Ozdobiony był bardzo popularnym u Wyższych motywem roślinnym. Te tutaj też tak były tak ubrane. Nie było u nich żadnych wyszukanych strojów. Wszyscy ubrani byli prawie tak samo. Nawet zachowanie mieli identyczne. Duma. Elfy czuły się lepsze od ludzi. Twierdzili tak, ponieważ ludzie byli bardziej skłonni do wojen i agresji, co ich odrzucało. W elfim środowisku ludzi uważa się za zdziczałych. Oczywiście są wyjątki. Elfy nie stronią od szacunku wobec "wybitnych jednostek ludzkich", jak to określają.
   Za Wyższymi szły Krasnoludy. Wszyscy mieli długie, związane brody. Część z nich niosło ze sobą kilofy. Pewnie idą prosto z kopalni. Większość ubrana było w tradycyjny, krasnoludzki strój. Jednak pewna, nieliczna grupa wyróżniała się na ich tle. Byli nieznacznie wyżsi od swoich krewnych z Cheridaru. Brody mieli krótsze i elegancko przystrzyżone. Nawet ubierali się na modłę ludzi. Mówili w Starszej Mowie, jednak dało się wyczuć ludzki akcent. Byli to zapewne Goldenrauxowie, właściciele najpopularniejszego i najbardziej prestiżowego banku w całej Arladii.
   Przyglądając mijających ludzi zniecierpliwiło mnie czekanie. Pochód uniemożliwił jazdę drogą. A okrążenie go było prawie niemożliwe, ze względu na rozmiary grupy. A na dodatek wyglądało na to, że trochę poczekamy. Tłum ciągnął się daleko w obie strony.
   -Przepraszam - zaczepiam jakaś podsiwiałą kobietę koło 50 - Co się stało?
   -A dajże spokój, panie! - odpowiada kobieta - Za nami goni cała horda północnych! Mówię panu, z dziesięć tysięcy. Jak żyję
   -Dziękuję - mruczę
   Wracam do naszej grupy i patrzę po ich twarzach.  
   -Tamta kobieta mówi, że za nimi idzie armia Północy. Jak stwierdziła dziesięć tysięcy ludzi...
   W tamtej chwili przerywa mi kobiecy wrzask. Zaraz za nim rozbrzmiewa kolejny i kolejny  i jeszcze następny. Po chwili tysiące ludzi zaczynają krzyczeć. Siedzę zdezorientowany na koniu i rozglądam się nerwowo po kolumnie uchodźców. Co chwila jakaś osoba upada na ziemię i dostaje silnych drgawek. Kolumna zaczyna się przerzedzać. Ludzie rzucają cały dobytek i uciekają w popłochu. Kobieta, które przed chwilą upadła na ziemię jakieś dwadzieścia metrów od nas upuściła dziecko. Chłopca. Nie zastanawiam się. Kierują mną instynkt. Szybko zsiadam z konia i rzucam się do biegu. Kieruję się w stronę płaczącego dziecka. Dobiegam do niego w ostatniej chwili. Wokół
niego jest pełno węży. Dziwnych węży. Są dużo szybsze i bardziej agresywne od zwykłych węży. Rzucają się na mnie, ale odbijam je zaklęciem. Kilka zabiłem, ale większość nadal jest przy życiu. Atakują znowu. Odbiłem, ale jeden ukąsił mnie w kostkę. Znów atakują. Tym razem je zabijam i szybko podnoszę kocyk, w który owinięte było dziecko. Gdy biegnę z powrotem omijając kolejne węże kocyk obsuwa się z główki dziecka. Moim oczom ukazuje się roześmiana, dziecięca twarz. Jego duże, brązowe oczy patrzą na mnie z uwagą. Co chwila złote włosy zasłaniają mu oczy, co doprowadza małego do śmiechu.
   -Kacper! Wsiadaj na konia! - krzyczy Emyr - To magiczne węże. Bardzo niebezpieczne dla Niemagicznych. Musimy już jechać zaraz będą tu Północni. Zaraz... Skąd masz to dziecko?
   -Jego matka zginęła - wyjaśniam -  Przecież nie mogłem go zostawić.
   -Hmmm...- Ermyr w zamyśleniu pociera podbródek - Nie wiem, czy to najlepszy pomysł, żeby brać to dziecko w naszej sytuacji.
   -Przecież nie możemy zostawić tutaj bezbronnego dziecka na śmierć - mówię stanowczo.
   Ermyr w odpowiedzi pokręcił tylko głową.
***
   Ruszyliśmy bez problemu. Północni znikli z linii horyzontu. Magda zaczęła bawić się z dzieckiem. Sprawiało jej to ogromną radość. Cały czas śmiała się do dziecka. Dziecko po godzinie zabawy usnęło, a Magda postanowiła wziąć dziecko na ręce. Nie oponowałem. Ermyr co chwila spoglądał na dziecko. Zastanawiałem się dlaczego to robi. Po chwili on się odezwał:
   -To jest elfie dziecko - powiedział twardo - widać już zalążki szpiczastych uszów, a kły nie są rozwinięte.
   -Nie wiedziałem, że to elfie dziecko...-odpowiadam zaskoczony
   -To nic nie zmienia - mówi Magda, kładąc mi dłoń na mojej dłoni - Czy gdybyś wiedział, że to dziecko jest elfem zostawiłbyś je wśród tych węży?
Zastanawiam się. Nie mam niechęci do elfów. Do nikogo nie mam. Oprócz Gray'a.
   -Nie, nie zostawiłbym go - odpowiadam i gładzę dziecko po głowie.
   -Nazwiemy go Marcin - mówi Magda - po twoim ojcu.
   -W Starszej Mowie to będzie M-A-E-R-C-Z-I -' -E -N , co czyta się marczjen.
   -Ładnie - stwierdzam
***
2.01.1251rEL, Aliquam.
   Do miasta docieramy wczesnym rankiem. Przy bramie spotykamy kilkunastu żołnierzy, chyba Północnych. Patrzą na nas nieufnie i wysyłają kogoś po dowódcę. Dowódca przychodzi po dwudziestu minutach. Staje na przeciw nas i po chwili się odzywa.
   -Aresztować ich!
______________________________________________________________________
Oto i rozdział 17! ;D Miłego czytania!
  

2 komentarze:

  1. Wow, bardzo fajny wątek z tym dzieckiem :)
    Ooo, robi się groźnie :O Mam nadzieję, że uda się im uniknąć tego aresztowania :)

    darykhyrezis.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń