niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 33: Rozmowa z Sułtanem.

   Przez plątaninę korytarzy dotarliśmy do Sali Obrad. Było to duże, przestronne pomieszczenie. Ściana na przeciwko drzwi była otwarta i składała się z arkad zdobionych bohemasidzkimi ornamentami. Za arkadami rozciągał się przepiękny widok. W słonecznym blasku świeciły się złote dachy arnavskich wież. Dalej, za plątaniną ulic, placów i różnego rodzaju budynków, majaczyły równe, jak od linijki, słynne arnavskie mury. Wśród mieszkańców 'Pol Nacy' można było usłyszeć legendy o ich grubości. Wieśniacy twierdzili, że szerokość tych murów sięga kilkunastu metrów, jednak prawdą było, że mury miały góra kilka metrów długości. W oddali, za budynkami Arnavy, za murami i za fosą, rozciągała się nieprzebrana pustynia. Gdzie się nie spojrzało znajdował się piach. Nigdy nie widziałem tyle piasku w jednym miejscu. Przy samym horyzoncie, bardzo daleko ode mnie, może nawet kilkanaście kilometrów, widać było Cieśninę Agavską. Nawet tutaj, w Arnavie, słychać było cichuteńki szum morskich fal.
   Podziwianie widoków przerwał mi Ermyr wymownym chrząknięciem.
-Wolałbym, abyśmy porozmawiali na osobności - odezwał się niepewnie Saladyn, zerkając w stronę Ermyra i Alessandry.
Aleessandra zareagowała na to zawistnym spojrzeniem spod przymrużonych powiek. Spojrzałem na moich towarzyszy wymownym wzrokiem, jednak żadne z nich nie kwapiło się zbytnio do opuszczenia sali.
-Poczekajcie na zewnątrz - powiedziałem.
Oboje po chwili, lecz z wyraźnym niezadowoleniem, ruszyli w stronę drzwi.
-Zasiądźmy - Saladyn wskazał na krzesła, które stały przy masywnym, okrągłym stole wykonanym z nieznanego mi, tropikalnego drewna. Zasiadłem na jednym z siedzeń. Saladyn usadowił się również. Pomiędzy nami był dystans jednego krzesła.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że sytuacja jest poważna. Inaczej nie prosiłbym cię o pomoc - zaczął z poważną miną, a po tym, jak przytaknąłem ruchem głowy kontynuował - Ramadańczycy prą na przód w zastraszającym tempie. Moja armia ponosi ogromne straty. Moi żołnierze są zmuszeni cofać się nawet o kilka kilometrów dziennie. A oprócz tego wybuchła epidemia.
-Epidemia? - zdziwiłem się - W Arnavie nie widać żadnych jej oznak.
-Bo jeszcze tutaj nie dotarła. - odparł Sułtan - Nasi medycy rozkładają ręce. Nigdy nie widzieli takiej choroby. Jedyne, co o niej wiemy, to to, że czarodzieje mają na nią immunitet. Choroba, którą nazwaliśmy 'Meredel Mm' Out'*,, zdziesiątkowałą Bohemasidzką Armię. Chorują ludzie, konie i bydło. Śmierć przychodzi w ciągu kilku dni. Jeśli nie uda nam się jej powstrzymać, za kilka tygodni nie będzie miał kto walczyć.
-Dlaczego zwracasz się o pomoc do mnie? - spytałem poważnym głosem - Jeszcze nie dawno wysłałeś wojska na mój kraj, gdy ja walczyłem z Gray'em.
Pomiędzy nami nastała nieprzenikniona niczym cisza. Sekundy wlokły się niemiłosiernie. W końcu Saladyn odezwał się niepewnym głosem, wbijając wzrok w podłogę.
-To nie tak - powiedział - On.. On mnie zmusił. Któregoś dnia przyjechał tu do mnie ze swoją strażą. To byli czarodzieje. Zażądali, abym zaatakował Południe. Nie zgodziłem się. Gray się wściekł. Rozkazał znaleźć swoim żołnierzom Aidę. Rozgorzała walka. Moi żołnierze pałacowi nie mieli szans. Większość z nich zginęła. Gray powiedział, żę jeżeli nie przystanę na jego warunki, to on zabije Aidę. - Spojrzał na mnie. W oczach miał łzy. Nigdy nie widziałem tak zrozpaczonego człowieka. Byłem na niego wściekły, że tak postąpił, jednak jednocześnie było mi go żal, z powodu tego, co musiał przeżyć - Musiałem to zrobić, zrozum.
Znów nastała nieręczna cisza. Nikt z nas się nie odzywał. Po prostu nie wiedziałem, co powiedzieć. Pocieszyć go? Zbesztać? Na szczęście Saladyn mnie wyręczył i znów odezwał się pierwszy.
-Pomożesz mi? - spytał błagalnym tonem.
Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Nie byłem pewien, czy po prostu nie zmyśla i czy to nie jest jego jakaś jedna wielkie intryga. Miałem powody by tak sądzić. Kilka miesięcy wcześniej skończyła się wojna pomiędzy naszymi państwami. A po za tym nie widziałem póki co nic, co potwierdzałoby jego słowa. Nie spotkałem żadnego Ramadańczyka, żadnej wdowy płaczącej o mężu, który zginął na wojnie. Nie było widać żadnych oznak owej zarazy. Nikt nie lamentował. Nikt nie modlił się w licznych świątyniach o uzdrowienie, czy zwycięstwo. Nikt nawet nie chodził smutny, czy przygnębiony. Życie toczyło się swoim zwykłym torem. Ulice pełne były przekupek i szemranych handlarzy. Na palcach odbywały się występy ulicznych grajków i poetów. Po kątach kryły się wróżbiarki, które tylko czekały na samotnego przechodnia. Strażnicy, tak jak zwykle, zaczepiali kobiety na ulicach i śmiali się, opowiadając sprośne żarty. W licznych dworach i pałacach arystokratów, co tydzień odbywały się uroczyste bale. Gościła tam sama śmietanka bohemasidzkiego społeczeństwa. W dzielnicy biedoty, w gospodach siedzieli hazardziści i pijani podróżni. Inni bili się na pieniądze, albo okradali samotnych podróżnych pod osłoną nocy. Słowem, życie toczyło się swoim zwykłym, hucznym torem. A śladów wojny, czy chociażby jakiś nieszczęść nie było widać.
- Nie wiem - odparłem wstając z krzesła. Zacząłem chodzić w kółko, pocierając w zamyśleniu podbródek. - Musiałbyś mi najpierw pokazać jakieś dowody, świadczące o tym, że to co mówisz jest prawdziwe. Bo przynajmniej utaj, w Arnavie, nie widać żadnych śladów wojny, o której mówisz.
-Dobrze - kiwnął głową - Jutro możemy wyruszyć na front. Możesz zabrać ze sobą swoich ludzi.
-Do jutra, więc. - Odparłem i pomaszerowałem w stronę drzwi na korytarz. Za drzwiami czekjali na mnie Ermyr i Alessandra. Gdy otworzyłem drzwi zerwali się na równe nogi z kanapy, która stałą pod ścianą.
-Co ustaliliście? Będzie wojna? Co z Aidą? - mówili jeden przez drugiego.
-Potem - powiedziałem zniecierpliwiony i wezwałem jednego ze służących Saladyna. Młody chłopak był niemal nagi. Jedyne, co miał na sobie, to cienka przepaska na biodrach. Jego widok wzbudził we mnie zniesmaczenie, jednak starałem się tego nie okazywać i zachowywać się, jakgdyby widok półnagich służących był w stu procentach normalny i powszechnie dostępny.
-Zaprowadź mnie do mojej komnaty.
- Bojledżje, Sajlim** - chłopak skłonił mi się nisko i ruszył korytarzem w stronę przeciwną do tej, z której przyszliśmy. Zacząłem iść za nim, a Ermyr i Alessandra ruszyli za mną.
Mijaliśmy wiele ludzi, którzy wykazywali nami żywe zainteresowanie. Mężczyźni kłaniali się nisko, damy chichotały spoglądając figlarnie w moją stronę. W końcu dotarliśmy do naszych apartamentów. Chłopak otworzył nam drzwi i wpuścił na do środka, po czym wszedł za nami i zamknął drzwi. Skłonił się ponownie i rzekł:
-W czym mogę służyć, Sajlim?
-Dziękuję, możesz odejść - odparłem z uśmiechem, wywołanym przez jego zabawny, bohemasidzki akcent, który bardzo się rzucał w oczy, gdy chłopak posługiwał się Naszą Mową. Gdy sługa wyszedł rozejrzałem się po pomieszczeniu. Był to salon. Po prawej stronie znajdowały się dobowe drzwi, dlaej pod ścianą był kominek, a wokół niego fotele i mnóstwo poduszek, za kominkiem stał ogromny, masywny regał z książkami. Na przeciwko mnie, na środku pomieszczenia stał średniej długości, prostokątny stół, przy którym stało sześć krzeseł, nad nim wisiał ogromny, złoty żyrandol, z charakterystycznymi dla Bohemasidu meandrami. Na przeciwległym końcu pokoju znajdowały się dwa olbrzymie okna z lewej i prawej strony ściany, a na środku znajdowało się wyjście na obszerny taras. Po lewej stronie było troje drzwi, pomiędzy każdą parą drzwi znajdował się stolik, a na nim doniczka z obcą mi rośliną, która kwitła przepięknie na silnie fioletowy kolor. Pierwsze drzwi od lewej prowadziły do sypialni Alessandry, środkowe do pokoju Ermyra, a ostatnie do mojej sypialni, z której było wejście do mojej prywatnej łazienki i biura. Natomiast drzwi, które znajdowały się po prawej stronie salonu, prowadziły do wspólnej łazienki Ermyra i Alessandry. Alessandra chrząknęła wyczekująco. Spojrzałem na nią na jej twarzy wymalowana była ciekawość i znużenie.
-Powiesz nam wreszcie, o czym rozmawiałeś z Saladynem? - spytał Ermyr.
-A o czym mogliśmy rozmawiać? - odparłem z uśmiechem
-Nie widzę w tej sytuacji nic zabawnego - powiedział Ermyr karcącym tonem.
-No dobrze, przepraszam - powiedziałem, nadal się uśmiechając. W skrócie streściłem im cały przebieg rozmowy z Saladynem.
-Wierzysz mu? - spytała Alessandra odsuwając i siadając na krześle.
-A mam powody, żeby mu nie wierzyć? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- W Arnavie jakoś tej strasznej wojny nie widać... - powiedziała z ironią
-Toteż mu to powiedziałem.
-Masz zamiar jechać na front? - spytał Ermyr.
-Tak. A jak inaczej mamy się przekonać czy mówi prawdę? Chyba tylko tak.
-Pojedziemy na front, albo do jakiegoś lasu, gdzie nas zamordują...- powiedziała kwaśno Alessandra.
-Po pierwsze - odparłem z uśmiechem - Nie słyszałem, żeby na pustyni rosły lasy - fuknęła na mnie z dezaprobatą - A po drugie wezmę swoich ludzi. W razie potrzeby mogą się przydać.
-Nadal nie uważam, żeby to był dobry pomysł - powiedziała czarodziejka stanowczym głosem.
- A masz jakiś lepszy? - odpowiedziała mi cisza, więc kontynuowałem - Połóżcie się już spać, z tego co wiem, to wyjeżdżamy o świcie.

======================

*po bochemasidzku: 'śmietelna choroba, plaga, epidemia'

** po bohemasidzku: 'tak, panie'

==========================

   Witam wszystkich! Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnieliście! :) Wiem, że mnie długo nie było, jednak dokuczał mi brak weny i czasu. Mam nadzieję, że uda mi się to Wam wynagrodzić. Tymczasem zostawiam do Waszej oceny rozdział 33. Trzymajcie się i do następnego! :)

2 komentarze:

  1. Według mnie świetny rozdział :)
    Bardzo mi się podobał, świetne opisy :D

    mlwdragon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na nową notkę :)

      mlwdragon.blogspot.com

      Usuń