sobota, 23 maja 2015

Rozdział 34: Opustoszały garnizon.

24.05.1251r. EL, Arnava.

   Obudziłem się bardzo wcześnie. Za oknem dopiero wstawało różowe, pustynne słońce. W sypialni było jeszcze chłodno, dlatego odrzuciłem na bok kołdrę, żeby nacieszyć się przyjemnym zimnem na zapas. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na pokój, w którym się znajdowałem. Leżałem na ogromnym łożu z podtrzymujących baldachim przywiązane były czerwone, jedwabne zasłony, którymi można było zasłonić całkowicie łoże. Łóżka przykryte było nieskazitelnie białą, jedwabną pościelą. W górze łoża leżało kilkanaście, kolorowych, ręcznie haftowanych poduszek. Oprócz luksusowego łóżka w pokoju było kilka innych mebli. Na podłodze leżał ogromny, przyozdobiony złotą nicią, agavski dywan. Po lewej stronie znajdował się marmurowy kominek, pod którym leżało futro z tygrysa. Po prawej stronie od drzwi, naprzeciwko łóżka stała mahoniowa komoda. Naprzeciwko kominka znajdowały się trzy szeroko otwarte okna. Pod jednym z nich stał mahoniowy stół z czterema również mahoniowymi, obijanymi jedwabiem, krzesłami. Na stole leżało dla mnie czyste ubranie, w które miałem się przebrać. Zauważyłem, że jest to ubranie bohemasidzkie, ewidentnie przystosowane do podróży prze pustynię. Wstałem z łóżka i zdjąłem stare ubranie, po czym położyłem je obok nowego. Założyłem nowe ubranie i podszedłem do okna. Za oknem widziałem, jak budził się pałac. Kilku służących na dziedzińcu poiło wielbłądy, które został przed chwilą wyprowadzone ze stajni. Po napojeniu zwierząt, służący zabrali się za czesanie ich splątanych sierści. Wielbłądy zareagowały na to pomrukami pełnymi niezadowolenia. Po skończeniu czesania zwierzęta znów znalazły się w stajni, a zajmujący się nimi przed chwilą służący zaczęli zamiatać nierówny kamień, którym wyłożony był pałacowy dziedziniec. Trudzili się przy tym bardzo, bo dziedziniec usłany był ,miejscami nawet kilkucentymetrową, warstwą piasku. Musiał przynieść nią wiatr, który zerwał się w nocy. W tamtym momencie szczerze współczułem służącym, którzy musieli robić to najprawdopodobniej codziennie.
baldachimem. Do rzeźbionych słupków
   Od okna oderwało mnie energiczne pukanie do drzwi.
-Proszę. - powiedziałem kierując się w stronę drzwi, które otworzyły się, a w nich stanął Ermyr, również ubrany w bohemasidzki strój, jednak jego ubranie było dużo mniej wyszukane niż moje.
-Widzę, że wstałeś - powiedział omiatając wzrokiem pokój - Na stole w salonie masz śniadanie zjedz je i zejdź na dziedziniec.
Pokiwałem mu głową na potwierdzenie jego słów, a Ermyr wyszedł zamykając za sobą drzwi. Podszedłem do lustra wiszącego an ścianie i przejrzałem się w nim. Po krótkich oględzinach stwierdziłem, że stan mojej fryzury jest niezadowalający, więc przyklepałem włosy dłońmi. Teraz wyglądały dużo lepiej. Pomaszerowałem do salonu, gdzie jak mówił Ermyr na stole czekało na mnie śniadanie. Na porcelanowym talerzu znajdowało się kilka tostów, a obok nich trochę konfitur z nieznanych mi owoców. Koło talerza leżały również srebrna łyżka, widelec i nóż, ale stwierdziłem, że do zjedzenia tostów wystarczą same ręce. Chwyciłem jednego tosta, potem drugiego i dwa następne i jeden po drugim jadłem, powoli przeżuwając. Po skończonym posiłku zauważyłem, że na stole stoi również lampka czerwonego wina. Przez chwilę zastanowiłem się, czy powinienem pić alkohol przed podróżą, ale stwierdziłem, że nie zrezygnuję z tej przyjemności i zacząłem powoli sączyć czerwony napój z kieliszka. Po skończonym posiłku wyszedłem z moich apartamentów i wkroczyłem  w plątaninę korytarzy. Po kilku minutach stwierdziłem, że nie wiem, gdzie jestem. Zawołałem do siebie przechodzącą obok służącą, która podeszła do mnie po czym ukłoniła się nisko.
-Zaprowadziłabyś mnie na dziedziniec? - spytałem uprzejmie.
Dziewczyna dopiero teraz spojrzała mi w oczy. Jej duże, brązowe, niemal czarne oczy wpatrywały się we mnie wzrokiem pełnym spokoju i podziwu. Wiatr, który zawiał od strony otwartego okna rozwiał jej kruczoczarne włosy. Które z wdziękiem poprawiła. Jej ciemna cera odbijała blaski wschodzącego słońca.
-Oczywiście, Bojledżje, Sajlim. - dygnęła lekko i zaczęła kierować się w przeciwną stronę. Po kilku minutach stanęliśmy przed drewnianymi  drzwiami.
-To tutaj, Sajlim. - powiedziała wskazując na potężne wrota.
-Dziękuję - powiedział z uśmiechem, na który odpowiedziaa również uśmiechem, po czym dygnęła i znikła w plątaninie korytarzy. Chwyciłem za mosiężną klamkę i wyszedłem na dziedziniec. W koło fontanny panował niesamowity gwar. Po lewej stronie służący wyprowadzali wielbłądy ze stajni, a część z nich czesała już przyprowadzone zwierzęta. Po prawej stronie czekało kilkudziesięciu ludzi, pogrążonych w dyskusji. Wśród moich strażników i ludzi Saladyna, odnalazłem Ermyra i Alessandrę żywo dyskutujących z sułtanem.
Zacząłem iść w ich stronę, zręcznie omijając krzątających się wszędzie służących. W pewnym momencie poczułem dosyć silne uderzenie w prawe biodro. Obejrzałem się i zobaczyłem kilkuletniego chłopca, trzymającego się za głowę. Uklęknąłem przy nim.
-Nic ci się nie stało? - spytałem łagodnie.
Chłopiec popatrzył na mnie wystraszonymi, brązowymi oczami. Otworzył usta, ale szybko je zamknął, jakby bał się odezwać.
-Hm? - ponagliłem go delikatnie.
W końcu zdobył się na odezwanie się.
-N-nie, Sajlim. - powiedział cichutko - przepraszam, Sajlim.
Zaczął się podnosić z ziemi, pomogłem mu w tym.
Nic się nie stało -powiedziałem ze szczerym uśmiechem.
-Mustafa! - usłyszałem damski głos z tyłu - Co ty znowu wyprawiasz?!
Obejrzałem się i zobaczyłem biegnącą w moją stronę dziewczynę. Była to ta sama służąca, która zaprowadziła mnie na dziedziniec.
-Przepraszam...ja nie chciałem - chlipał chłopiec.
-Dostaniesz lanie w domu! - powiedziała, gdy już do nas podbiegła. - Przepraszam najmocniej, Sajlim to się nigdy więcej nie powtórzy, naprawdę - powiedziała do mnie.
-Nic sięnie stało, nie denerwuj się - powiedziałem z uśmiechem. - Nie płacz. - powiedziałem głaszcząc chłopca po głowie.
-Co tu się dzieje?! - jak grom zabrzmiał głos Saladyna, który wraz z Ermyrem i Alessandrą pojawili się przy nas. Spojrzałem na służącą. Była przerażona. W jej oczach widziałem nieme błaganie.
-A co miałoby się dziać, Saladynie? - spytałem z uśmiechem - Gawędzę sobie z twoją służącą.
Na twarzy dziewczyny odmalowała się widoczna ulga. Saladyn spojrzał na służącą podejrzliwie.
-To prawda? Afrah? - powiedział do dziewczyny.
-Tak, Mej Sajlim. - powiedziała skłaniając się pokornie.
-Wracaj zatem do swoich zajęć. Już! - powiedział oschłym, pełnym wyższości tonem.
Dziewczyna ukłoniła się nisko, każdemu z nas osobno, wzięła Mustafę za rękę i zaczęła iść, a właściwie biec w stronę, z której przyszła.
-Jest już późno, Kacper - powiedział do mnie Saladyn. - Wsiądźmy na wielbłądy.
-Myślałam, że pojedziemy powozem - odezwała się z wyrzutem w głosie Alessandra.
Saladyn wyglądał na zszokowanego.
-Powozem?! - powiedział nie kryjąc zaskoczenia - Na wojnę?!
Alessandra zamilkła. Razem z Ermyrem wymieniliśmy szczere uśmiechy. Rzadko zdarzało się, że ktoś umiał "przegadać" Alessandrę. Ale Sułtan bez wątpienia posiadał tą rzadką umiejętność.

***

   Po tym, jak wsiedliśmy na wielbłądy, zaczęliśmy kierować się w stronę południowej bramy. Po wyjeździe z miasta kierowaliśmy się kilkadziesiąt kilometrów na południe, do garnizonu, który był jednym z wielu utworzonych wzdłuż południowej granicy Sułtanatu w celech bezpieczeństwa.
   W oddali majaczyła palisada i ukryte za nią żołnierskie namioty. Pomimo tego, że było już niemal ciemno, w całym obozie nie paliło sięani jedno ognisko. Brama do garnizonu również stała otworem, a w wieży strażniczej nie było żołnierzy. Po wjechaniu na teren garnizonu okazało się, że tutaj równieżjest pusto. Skierowaliśmy siędo namiotu setnika. Po wejściu do namiotu odkryliśmy straszny widok. Na sznurze, przymocowanym do jednej z belek podtrzymujących konstrukcję, wisiał setnik garnizonu. Jego twarz była sina. A wybałuszone oczy zaszły krwią. W ranach po odciętych uszach zdążyła zaschnąć już krew. Natomiast na ranach po odciętych dłoniach już roiło się od wszelakiego robactwa. Setnik przez szyję miał przewieszony sznurek, na którego końcu miał małą kartkę. Podszedłem i chwyciłem za nią. Na żółtym papierze nabazgranych było kilka liter, jednak nie mogłem ich odczytać. Podałem kartkę Saladynowi. Po chwili zabrzmiał jego trzęsący się głos.
-Koniec jest bliski.
===========================================

   Rozdział 34 :) Zapraszam do czytania i pisania komentarzy :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz