sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 36: Najpotężniejszy Mag.

   26.05.1251r.EL, Wielka Pustynia.

   Zgodnie z poleceniem Saladyna, równo z świtem wyruszyliśmy dalej w drogę. Około południa dotarliśmy do wąwozu, o którym mówił Pasha. Przed moimi oczami ukazała się wąska może kilkumetrowa szczelina, po bokach której wznosiły się niemal pionowo ściany wąwozu. Po prawej i lewej stronie wąskiej dróżki dostrzec można było ogromne głazy, porozrzucane w odstępach kilkunastu metrów od siebie. Widać było, że droga była stopniowo zasypywana przez te olbrzymie odłamki skalne. Na stromych ścianach wąwozu gdzieniegdzie rosły osty i różnego rodzaju chwasty. Oprócz tych nielicznych "ozdób" ta dolina wyglądała na kompletnie wymarłą. W chwili, gdy staliśmy przed wejściem do niej ze stromego zbocza, w dół spadł tuman piachu i kurzu wraz z kilkoma różnej wielkości kamykami, a nawet głazami. Jeden z większych kamieni trącił o występ skalny, którego część odprysła od ściany i razem z hukiem opadli na kilka krzaków ostów, rosnących przy drodze na dole.
   -Jesteś nadal pewny, Pash'o, że ta droga jest bezpieczna? - zapytał Sułtan. Tamten podjechał do niego na wielbłądzie i zatrzymał się obok.
   -Ależ oczywiście, Sajlim - skłonił się niemal dotykając czołem głowy zwierzęcia - Przecież mówiłem, Ci, że wielokrotnie tędy podróżowałem.
   -A może pojedziemy zwykłą, dobrze znaną, trasą? - odezwałem się nieprzekonany
   -Sułtanowi zależy na czasie, królu - ostatnie słowo wymownie wycedził przez zęby - Dlatego nalegam, abyśmy wybrali tą, krótszą drogę.
   - Nie denerwuj się, Kacprze - odwrócił się w moją stronę - Ufam Pash'y i myślę, że powinniśmy jechać tędy - głową wskazał wąwóz w którym teraz przez unoszący się w powietrzu piasek nie było prawie nic widać.
   Skłoniłem się, na znak rezygnacji.
***

   Wędrowaliśmy już dobre kilka godzin, a słońce na niebie wskazywało swym położeniem południe, kiedy Ermyr razem z Alessandrą zrównali swoje wielbłądy razem z moim.
   -Nie podoba mi się ten cały wąwóz - powiedziała czarodziejka - Przytłacza mnie ta droga.
   -Nie dziwię się - odpowiedział elf - Po lewej stronie, za głazem ukryte były zwłoki jakiegoś człowieka. A właściwie teraz, to już tylko szkielet.
   -Od początku miałem złe przeczucia, co do tego całego Pash'y - głową wskazałem pomysłodawcę całego tego przedsięwzięcia, który dyskutował o czymś zawzięcie z Sułtanem - Ten cały jego pomysł wydaje się jakiś szemrany...
   -Myślę, że możesz mieć rację - powiedział Ermyr - Bo niby dlaczego nikt nie wiedział o tym skrócie? Ta droga jest przecież często używana...
   -Moim zdaniem będziemy mieli z tego poważne kłopoty, mówię wam. - Alesandra znów wróciła na swoje "miejsce" wśród moich żołnierzy.
   -Bogowie! - westchnął Ermyr - Oby nasza piękna czarodziejka nie miała racji! - pojechał za czarnowłosą czarodziejką.

***

   Jechaliśmy w skwarze i kurzu kolejne kilka godzin. Wielokrotnie musieliśmy się zatrzymywać, żeby przeczekać jakąś małą lawinę kamieni, które spadały ze ścian wąwozu. W końcu, gdy zapadł zmrok usłyszałem, jak Sułtan wzywa do siebie Pash'ę, więc podjechałem bliżej.
   -Pash'o, mówiłeś, że zaoszczędzimy kilka godzin, jadąc tą drogą - powiedział Saladyn - A tymczasem zaraz będzie zachód słońca a nie widać nawet końca wąwozu.
   -Już niedługo, panie... - skłonił się Pash'a - Musiałem się pomylić w obliczeniach, Sajlim.
   W tamtym momencie zza najbliższych głazów zaczęli wyłaniać się ludzie, setki ludzi. Po kilku sekundach cała droga, za nami i przed nami roiła się od wrogo nastawionych żołnierzy. Część z nich stała nawet na szczycie skalnych ścian po bokach drogi.
   -Oj, nie pomyliłeś się, Pash'o - z szeregu ludzi przed nami wyłonił się dobrze z budowany mężczyzna, w średnim wieku, o długich rudych włosach i brodzie. W ręku dzierżył długi, charakterystycznie wygięty łuk.
   -Ramadańczycy! - warknął rozwścieczony Saladyn
   -No nie mów, że się nas nie tutaj nie spodziewałeś, Saladynie! - zaczął się śmiać Rudowłosy.
   -Nie spodziewałem się, spotkania z tobą w takich okolicznościach, Kunagu. - odpowiedział przez zęby Sułtan.
   -No niestety, będzie to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie, Saladynie. - odpowiedział z uśmiechem ten o imieniu Kunag. Rudowłosy sięgnął po strzałę do kołczanu, naciągnął ją i strzelił w stronę Sułtana. Jednak byłem szybszy i w mgnieniu oka, ruchem ręki, utworzyłem przed Saladynem magiczną tarczę. Strzała trafiła w nią i odbiła się z cichym zgrzytnięciem.
   -O! Widzę, że masz przy sobie magów! Wybornie! - uśmiechnął się i odwrócił się w stronę swoich ludzi - Saladyna i Pominertasa przyprowadźcie do mnie, resztę zabić.
   Ludzie Kunaga w mgnieniu oka dotarli do naszych najbardziej oddalonych ludzi. Oprócz tego ci, którzy stali na szczycie kamiennych ścian posyłali na nas ogromne ilości strzał. Zacząłem jechać w stronę Saladyna, jednak ze względy na zgiełk rozgorzałej bitwy, było to bardzo trudne. Po kilku sekundach nie udanej jazdy, stwierdziłem, że łatwiej będzie zejść z wielbłąda i dotrzeć do Saladyna pieszo. Omijając biegających wokoło ludzi po chwili dotarłem do Saladyna. Klęczał za wielbłądem, razem z Ermyrem i Alessandrą, którzy raz po raz posyłali magiczne pociski w stronę wrogów. Na mój widok wstał.
   -Kacper! - wrzasnął - Ta podła gnida nas zdradziła! A ja mu tak ufałem!
   Złapałem go za ramiona i pociągnąłem z powrotem na ziemię.
   -Uspokój się - odezwałem się do niego i po chwili ciągnąłem - Trzymaj się blisko mnie i nie rób, niczego głupiego, dobrze? - po otrzymaniu potwierdzenia odwróciłem się w stronę Ermyra - Jest ich za dużo, nie wytrzymamy, prawda?
   -Niestety masz rację, Kacper - powiedział elf - Są świetnie uzbrojeni, a w dodatku jest ich kilka razy więcej. Na domiar złego mają do pomocy kilku naprawdę dobrych magów bitewnych.
   -Na szczęście my też mamy trzech - powiedziałem - I nas w dodatku.
   -To i tak za mało. - odezwała się, milcząca dotąd, Alessandra.
   -Najważniejsze jest, żeby jak najdłużej wytrzymać - powiedziałem
   -To kwestia kilku, może kilkunastu minut - powiedział Elf, tonem pełnym rezygnacji.
   -Trzeba być w dobrej myśli - powiedziałem, kładąc m rękę na ramieniu - Już nie takie rzeczy razem przeszliśmy!
   -W sumie masz, rację - uśmiechnął się.
   -No i tak ma być! A teraz chodźcie za mną. - W odpowiedzi skinęli głowami.
   Schylony ruszyłem w stronę środka naszych ludzi. Wokół wszędzie latały strzały. Kilkakrotnie musiałem je odbijać. Po dotarciu na miejsce zobaczyłem, że kilkunastu naszych ludzi już nie żyje, a przez naszą linię obrony przedzierają się Ramadańscy magowie. Kazałem Saladynowi zostać z Ermyrem i Alessandrą, a sam pobiegłem walczyć z czarodziejami.
   Od razu, gdy mnie zobaczyli zaczęli ciskać w moją stronę kulami ognia. Jednak z ogromną łatwością wszystkie odbijałem. Po chwili nawet trafiłem jednego z nich magicznym grotem. Czarodziej upadł w kałuży krwi.
   Wtedy do walki wkroczył kolejny mag. Jednak od tego było wyraźnie czuć ogromną moc. Spojrzał na mnie i zaczął wymawiać zaklęcie. Jego palce zaczęły się świecić, a po chwili bił od nich oślepiający blask. Skierował dłonie w moją stronę i zaczął ciskać we mnie błyskawicami. Pierwsze z łatwością odbiły się od utworzonej przeze mnie tarczy. Jedak każda kolejna błyskawice sprawiała, że tarcza przesuwała się coraz bliżej mnie, a moje buty zagłębiały się w ziemię. Kolejne pioruny i kolejne centymetry, które zdobywał tajemniczy mag. W końcu moje mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, zwyczajnie nie miałem siły, żeby utrzymać magiczną tarczę. W ciągu ułamków sekund podjąłem desperacką decyzję. Przerwałem magiczną barierę i rzuciłem się w bok. Upadłem ciężko na lewe ramię. Krzyknąłem w porywie rozdzierającego bólu. Jednak najważniejsze było to, że teraz byłem względnie bezpieczny za ogromnym głazem. Oparłem się o niego plecami. Po chwili zobaczyłem ogień wokół. Tajemniczy mag posłał w kamień ogromy słup ognia, który z każdą sekundą rozgrzewał go coraz bardziej. W końcu głaz zrobił się czerwony. Stwierdziłem, że muszę działać. Odpowiedziałem na ogień lodem. Skierowałem potężny słup lodu na kamień. Głaz z powodu skrajnych temperatur pękł po kilku sekundach, a dwa magiczne słupy: ognia i lodu zetknęły się ze sobą w miejscu, gdzie przed chwilą stał kamień, a miejsce zetknięcie przesuwało się stopniowo w prawą stronę, by w końcu zatrzymać się dokładnie przede mną, pomiędzy mną, a moim przeciwnikiem.
   Tam, gdzie lód stykał się z ogniem w momencie rodziła się para. Pod wpływem temperatury te dwa zaklęcie neutralizowały się. Trwaliśmy tak w bezruchu, mierząc swoje możliwości, przez kilkanaście sekund. W tym czasie wokół zrobiła się mgła. Przez którą nie było nic widać. Stwierdziłem, że wykorzystam to i wycofam się w stronę Ermyra, Alessandry i Saladyna. 
   Przerwałem zaklęcie i biegiem rzuciłem się za siebie. Po chwili byłem już przy nich. Silny podmuch wiatru, który zawiał od strony mojego przeciwnika, rozwiał mgłę, która mi sprzyjała. Zauważyłem, że tajemniczy mag idzie w moją stronę.
   -To przecież Arkus Gromowładny! - krzyknął zdziwiony Ermyr
   -Znasz go? - zapytałem go
   -Oczywiście - odparł elf - Gdy ja byłem w twoim wieku, o nim krążyły już legendy!
   -Ermyr ma rację - wtrąciła się Alessandra - Gdy my byliśmy młodzi, on już od ponad stu lat, uznany był za zaginionego.
   -To znaczy, że on ma prawie trzysta lat! - krzyknąłem
   -Tak, Kacper - potwierdził Ermyr - I jest najpotężniejszym czarodziejem, o jakim słyszałem.
   Nie zdążyłem zapytać ich o nic więcej, bo Arkus posłał w naszą stronę podmuch wiatru, który zwalił całą naszą czwórkę z nóg. Gdy już zdołaliśmy się podnieś, on już rzucał kolejne zaklęcie. Tym razem były to ogromne, skalne głazy. Rzucał nimi, jak piłkami. Zaczęliśmy je odbijać podmuchami wiatru, jednak były zbyt ciężkie. Utworzyłem barierę, jednak po przyjęciu kilku pocisków zaczęła pękać i w końcu został z niej magiczny pył. Rzuciłem w jego stronę kilka ognistych kul, ale on odbił je z łatwością, trafiając w osty po bokach, które zaczęły płonąć. Arkus wzniósł ręce ku niebu i wysłał w górę promień światła. Po chwili całe niebo na chwilę zrobiło się jasne, jak w dzień. Znów zrobiło się ciemno i cicho. Wokół zatrzymano nawet walkę. Po kilku sekundach zerwał się wiatr. Płomienie z ostów zaczęły krążyć w powietrzu, co chwila trafiając naszych żołnierzy. Kilkakrotnie kierowały się w naszą stronę, jednak gasiliśmy je zanim do nas dotarły. Po kilkunastu sekundach wokół płonęły wszystkie chwasty i osty, rozświetlając wąwóz. W momencie "latające ognie" znikły. Zaczęło za to się błyskać. Na początku był jeden grom, potem drugi i następny. Błyskawice zaczęły jedna po drugie spadać na drogę w wąwozie. Jedna z nich trafiła w kamienny występ i wytworzyła lawinę. W ostatniej chwili zdołałem uchronić nas magiczną barierą od niechybnej śmierci. Do niewyobrażalnej wielkości błyskawic dołączył również ulewny deszcz, który pojawił się znikąd. W mgnieniu oka wszystkie płonące osty i chwasty zgasły. Ze ścian wąwozu rwącymi strugami zaczęła płynąć woda, porywając ze sobą odłamki skalne. Wśród szalejącej burzy Arkus zaczął celować w nas praktycznie nie widocznymi zaklęciami ciętymi. Rzucał je jedno po drugim. Chroniliśmy się za barierami, jednak wszystkie po kilku sekundach przyjmowania tak silnych zaklęć pękały. Zaczęliśmy odbijać je rękami. Jednak rzucał je zbyt szybko. Jedno z zaklęć trafiło Alessandrę w udo. Wrzasnęła i upadła pod siłą zaklęcia. Ermyr rzucił się w jej stronę. W ostatniej chwili odbiłem jedno z zaklęć bo i on zostałby zraniony. Po kilkunastu sekundach odbijania zaklęć, zacząłem słabnąć. Podjąłem decyzję,  przejściu do ataku. Rzuciłem w stronę Arkusa ogromną kulę ognia, która w deszczu zaczęła syczeć pod dotykiem kropli. Chyba nie zdążył jej odbić, bo wybuchła gdzieś niedaleko niego.
   -Pod prawą ścianę! - wrzasnąłem do reszty - Za głaz!
   Ermyr i Saladyn założyli sobie ręce Alessandry za szyję i zaczęli biec razem z nią we wskazane przeze mnie miejsce. Zrobili to w ostatniej chwili, bo Arkus cisnął w ich stronę kulą ognia. Stał tam, gdzie ostatnio, jednak teraz jego ubrania były wyraźnie nadpalone. Byłem dumny z siebie, że zdołałem trafił maga, który ma prawie trzysta lat. Jednak moja duma nie trwała zbyt długo, ponieważ Arkus znów przeszedł do ataku. Znów ciskał głazami. Kolejne bariery pękały raz po raz. W pewnym momencie nie zdążyłem rzucić odpowiedniego zaklęcia. Poczułem okropny ból. Słyszałem trzask łamanych kości, po czym upadłem na ziemię. Zaczęło robić mi się ciemno przed oczami. W głowie mi huczało. Ostatnie, co pamiętam, to twarz Ermyra nade mną i ogromny błysk.

===========================================

   Witajcie! ;) A o to i kolejny rozdział! Miłego czytania :)

PS: Zachęcam do komentowania ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz