wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 37: Smoki.

   Obudziłem się. Przez pierwszych kilka sekund nic nie widziałem. Dochodziły do mnie tylko pojedyncze, przytłumione dźwięki. Po pewnym czasie odzyskałem ostrość widzenia. Leżałem w bardzo nie wygodnej pozycji w siodle, na wielbłądzie. Ręce miałem związane grubą liną, która oplatała szyję zwierzęcia. Spróbowałem podnieść głowę z karku wielbłąda. Po kilku mozolnych próbach udało mi się usiąść w miarę wygodnej pozycji. Rozejrzałem się wokół. Znajdowałem się wśród Ramadańczyków. Z przodu dostrzegłem Rudowłosego, a obok Arkusa. Z tyłu, również związani, jechali Alessandra, Ermyr i Saladyn. Zauważyli mnie i pognali w moją stronę, co było trudna, przy związanych rękach. Ramadańczycy krzyczeli coś za nimi, jednak oni nie zwracali na to uwagi.
   -Kacper! -powiedział Saladyn - Wreszcie się obudziłeś!
   -Jak się czujesz? - spytała Alessandra
   Wtedy przypomniałem sobie ostatnią walkę, ból, trzask łamanych kości. Na samą myśl o tym na mojej twarzy pojawił się grymas. Jednak złapałem się w miejscach, gdzie powinienem mieć rany. Jednak nie było ich tam. Nie znalazłem żadnej rany.
   -Nic mi nie jest - odparłem zaskoczony
   -Gromowładny zaraz po walce zaczął leczyć cię swoimi zaklęciami. - wytłumaczył mi Ermyr - Już po kilku dniach nie było śladu ran.
   -Po kilku dniach? - zapytałem
   -Tak, Kacper - powiedziała ze smutkiem  w głosie Alessandra - Nie byłeś przytomny przez prawie trzy tygodnie.
   -Myśleliśmy, że zaklęcia Arkusa nie pomogły i że już się nie obudzisz - dodał Saladyn.
   -Który dzisiaj?
   -Piętnasty czerwca. - odpowiedział Ermyr.

   Rozejrzałem się wokoło. Nie widziałem nikogo oprócz Ramadańczyków, którzy nas pojmali. W pobliżu nie było widać również  żadnych zabudowań. Aż po horyzont była tylko trawa, gdzieniegdzie wyższa, a gdzieniegdzie niższa. Jedyną odskocznią od niej były rosnące pośród niej pojedyncze drzewa, górujące nad okolicą. 
   Jechaliśmy polną drogą. Musiała być często używana, ponieważ na jej ziemnej powierzchni nie rosło ani jedno źdźbło, wszechobecnej wokół, trawy. Ramadańczycy jadący najbliżej mnie rzucali mi nieprzyjazne spojrzenia. Jednak nie mówili nic. Nawet się do mnie nie zbliżali. W ich oczach widać było respekt do mojej osoby. Pomimo tego, że byłem ich więźniem.
   -Gdzie jesteśmy? -spytałem
   -W Ramadanie, Kacper - powiedział Saladyn - Od trzech tygodni.

***


   Podczas wieczornego postoju nie dowiedziałem się niczego nowego. Przez cały czas byliśmy pilnowani przez ramadańskich strażników, którzy jedli swoje posiłki kilka metrów dalej. Co chwila rzucali w naszą stronę ukradkowe spojrzenia. Jednak bali się spojrzeć mi w oczy. Z jednej strony czułem się niezręcznie z obecnego stanu rzeczy, jednak z drugiej strony podobał mi się respekt, który do mnie mają.
   Po kolacji podszedł do mnie Arkus. Był to średniego wzrostu mężczyzna wyglądający na jakieś siedemdziesiąt kilka lat. Jego twarz pokrywała ogromna ilość zmarszczek, bruzd i blizn. Miał bardzo badawcze i stanowcze spojrzenie, krystalicznie niebieskich oczu. Z podbródka spływała długa, zadbana siwa broda, która mniej więcej w 3/4 długości przytrzymywana była przez gumkę. Sięgała ona mniej więcej do pasa. Ubrany był podobnie do Ermyra, jednak dużo bardziej majestatycznie i wiekowo. Długa, ciemonozielona szata sięgała do ziemi. Mankiety i dół szaty obszyte były złotym jedwabiem. Rękawy sięgały mniej więcej do 3/4 długości ręki po jej wewnętrznej stronie, natomiast po wewnętrznej były normalnej długości. Moją uwagę przykuło jednak zupełnie coś innego. Cała szata wyhaftowanymi złotymi, jedwabnymi nićmi. Hafty składały się w ciągi znaków, jednak nie potrafiłem ich odszyfrować. Były one podobne do tradycyjnego zapisu zaklęć, jednak wyglądały na bardziej odległe w czasie, i najwyraźniej już zapomniane. Wśród tajemniczych znaków znajdowały sięteż litery, które rozpoznawałem. Jednak najczęściej były to tylko pojedyncze litery w wyrazach. Zdołałem jednak odczytać jeden wyraz, było to słowo "igni", czyli "ogień".
   -Widzę, że zainteresowało cię moje ubranie, Kacper - odezwał się Arkus.
   Zignorowałem jego stwierdzenie.
   -Skąd znasz moje imię? - powiedziałem podejrzliwie, na co on zaśmiał się szczerym głosem.
   -Cała Arladia zna twoje imię, Kacper. Od Gór Białych, aż do Gardii i Rizeranu, jeszcze daleko na południe za Ramadanem. Od Agavy, aż po Góry Stare. Wszyscy wiedzą o "młodym królu, co pokój wywalczył". Twoje imię jest tak sławne, jak gdybyś żył już wiele set lat.
   -Nie zdawałem sobie z tego sprawy - odpowiedziałem zakłopotany
   -Nie dziwię się, chłopcze. Jesteś jeszcze młody. Myślisz, że Liga Arladzka, którą udało ci się utworzyć, zagwarantuje Arladii pokój. Nie wiesz nawet, jak bardzo się mylisz. Cała ta twoja Liga ma dużo więcej zagrożeń, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić: Ramadan, Gardia, Rizeran, Cesarstwo Północne, Piraci, Barbarzyńskie L:udy zza Morza Bezmiernego. To dopiero początek długiej listy.
   -Dlaczego mi to mówisz? - zapytałem - To brzmi jak ostrzeżenie.
   -Bo nim jest - uśmiechnął się - Mówię ci to, bo mi zaimponowałeś. Byłem pewny, że za mną przegrasz, ale nie spodziewałem się, że wytrzymasz aż tyle. Zwykle pojedynek ze mną kończy się po moich dwóch, może trzech zaklęciach. Ty stawiałeś mi opór najdłużej od bardzo dawna.
   -Hahaha - roześmiałem się - I dlatego darowałeś mi życie? - zapytałem ocierając łzę.
   -Darowałem ci je, ponieważ takie dostałem polecenie.
   -Czyli nawet najpotężniejszy czarodziej Arladii dla kogoś pracuje?
   -Jak widzisz... - odparł z uśmiechem.
   -Chyba miałeś porwać mnie i Saladyna.
   -To prawda.
   -Dlaczego więc darowałeś też życie Ermyrowi i Alessandrze?
   -Bo widzisz... To bardzo zgrana i utalentowana parka. Oprócz tego są bardzo odważni. Od początku wiedzieli, kim jetem, lecz pomimo tego stawili mi opór. Było to bardzo niebezpieczne i heroiczne. A po za tym zadziwił mnie ich ogromny duch walki. Pomimo tego, że wiedzieli, iż zostali sami wraz z Saladynem, że Ramadańczycy w każdej chwili mogą przeszyć ich gradem strzał, i tak walczyli ramię w ramię, stojąc nad rannym tobą. Do ostatniej chwili bronili ciebie i Saladyna. Jednak nic im to nie dało. Niczego tym nie wskórali. Był to zbyteczny, aczkolwiek heroiczny czyn, Kacper. Dlatego zawsze pamiętaj, że oni są tobie bardzo oddani. Gwarantuję ci, że cię nie zawiodą.
   -To bardzo ciekawe, co powiedziałeś. Z tego, co mówisz, nie wyglądasz na takiego, który współpracowałby z Ramadanem. - stwierdziłem.
   -Bo może wcale nie współpracuję? - odpowiedział odchodząc.

***

   Kilka dni nadal jechaliśmy tą samą gruntową drogą. Potem zaczęliśmy poruszać się wybrukowaną drogą. Pomimo tego, że była ona utwardzona, to i tak nie mogła się równać oxenfurckim ulicom. W wielu miejscach brakowało kamieni, w kilku zostały pokruszone. W pewnym momencie zobaczyłem, że na środku znajduje się ogromna wyrwa. Najwidoczniej teren pod drogą był podmokły. Podłoże zostało podmyte, a bruk zapadł się prawie półtora metra. Ta sytuacja sprawiała, że droga stawała się nieprzejezdna, a nikt o zdrowych zmysłach nie pokusiłby się o jazdę podmokłym, podejrzanie wyglądającym, poboczem.
   -Zaraz to naprawię - powiedział Arkus i już podniósł ręce, jednak przerwał mu Kunag.
   -Nie! To on to zrobi. - ręką wskazał na mnie.
   -Ja to zrobię lepiej - oponował Gromowładny.
   -Powiedziałem. - warknął Rudowłosy - Bierz się do roboty - zwrócił się do mnie.
   Jednak ja siedziałem na wielbłądzie i nawet o centymetr nie ruszyłem rękoma. Mijały kolejne sekundy. W końcu Kunagowi puściły nerwy.
   -Na co, do jasnej cholery, czekasz?! - wrzasnął
   -Nie zrobię tego. - odpowiedziałem spokojnie
   -Co ty, kurwa, powiedziałeś?! - Rudowłosy zrobił się czerwony na twarzy i zaczął jechać w moją stronę.
   -Nie zrobię tego, nie będę ci usługiwać. - powiedziałem, gdy był już przy mnie.
   -Ty mały skurwysynie! Zrobisz dokładnie to, co ci powiem! - wziął zamach i uderzył mnie z całej siły w twarz. Szybko się zreflektowałem i pomimo spływającej mi po twarzy krwi rzuciłem mu się do szyi. Zacząłem go dusić, Zrobił się purpurowy. Zabiłbym go, jednak poczułem, że coś zaciska mi się na nadgarstkach, było to zaklęcie Akusa, króre sprawiło, że puściłem Rudowłosego.
   -Cisza! - wrzasnął - Słyszycie?
   W oddali słychać było trzepot skrzydeł.
   -Smoki!

============================

   Witam ;) Ostatnio coś mało tu zaglądacie ;( Może to z powodu wakacji? Na to liczę. A tymczasem łapcie kolejny rozdział.

4 komentarze:

  1. Wow wow, chłopie teraz to dałeś czadu! :P
    Piszesz świetnie, rozdział bardzo mi się podobał i czekam na kolejny :)
    Wracając do twojego komentarza na moim blogu - to prawda, był okres gdzie się wypaliłem, ale moja wena bardzo mnie kocha i znowu wróciła...

    truelifebydamien.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń