środa, 10 grudnia 2014

Rozdział 14: Na granicy śmierci.

Dotrzymałem obietnicy. Nie wyjechałem. Ciągle miałem poczucie winy. Zrozumiałem, że Magda jest najważniejsza i nigdy nie pozwolę, żeby była nieszczęśliwa.
20.12.1250rEL, South Holsan
Minęło kilka od od kłótni z Magdą. Wszystko się ułożyło. Zaraz będą święta. Cieszę się, zawsze je lubiłem. Ale w tym roku będzie inaczej. Bo bez mamy. Minęło już kilka miesięcy, a boli wciąż tak samo. Ciągle widzę przed oczami jej ciało. Gdy tylko o tym pomyślę chce mi się płakać.
-Kacper! - Magda weszła do pokoju
-Tak, kochanie? - spytałem z uśmiechem, zakrywającym ból, który mam w sercu.
-Jakiego koloru mają być ozdoby na choinkę? Czerwone czy niebieskie? - spytała podnosząc dwa łańcuchy, które miała w ręku. Jeden był czerwony, a drugi niebieski.
-Mogą być czerwone - roześmiałem się 
-Hm...też tak myślałam.
Była taka zabawna. Bardzo ją kochałem.
***
24.12.1250rEL, South Holsan
Dzisiaj jest wigilia. Wszystko przygotowane na uroczystą kolację. Jeszcze tylko kilka drobnostek i można cieszyć się świętami w otoczeniu bliskich. Na kolację zaprosiłem Ermyra, powiedział, że jeśli mu się uda, to wpadnie.
Posiłek odbędzie się w jadalni. Całe pomieszczenie jest ozdobione gałązkami świerkowymi i czerwonymi wstążkami. Oprócz tego w rogach stoją dwie duże choinki, również ubrane na czerwono. W kominku trzaskał niedawno rozpalony ogień. Na filarach wisiały gałązki jemioły - pomysł Magdy.
Nareszcie poczułem się spokojny i bezpieczny. Pierwszy raz od śmierci mamy. Ojciec też wydawał się bardziej szczęśliwy.  Po śmierci mamy zwykle całe dnie spędzał sam, u siebie w pokoju. Raz na jakiś czas szedł na spacer z Generałem. Nie chciałem go do niczego zmuszać, ale wiedziałem, że musi się w końcu otworzyć.
-Kacper - w drzwiach pojawił się ojciec - Ermyr przyjechał.
-Już idę - odpowiedziałem i wstałem z łóżka.
Po schodach zszedłem do holu i zobaczyłem znajomego elfa. Jak zwykle emanował dobrą energią i dowcipem. Ubrany był w swoją czerwoną szatę.
-Kacper - krzyknął w moją stronę - Jak dobrze cię widzieć!
-Ciebie również Ermyrze, jak podróż?
-Kiepsko. Te końce są strasznie niewygodne. - uśmiechnął się - A co tam u was wszystko w porządku?
-Tak, nic złego się nie stało.
-Chwała Bogu! - odpowiedział znowu się śmiejąc.
-Mam nadzieję, że zostaniesz do Nowego Roku, Ermyrze? - spytałem
-Niestety, Kacper  spoważniał - zostanę u was tylko kilka dni. Wiesz przez to całe zamieszanie z Północą Gildia ma dużo roboty.
-Rozumiem - odpowiedziałem w zamyśleniu
W tamtym momencie do holu weszła Magda. Ubrana była w długą, sięgającą ziemi suknię w kolorze krwistej czerwieni, która miała wyraźne wcięcie w talii. Strój ten bardzo uwydatniał jej liczne wdzięki... Jej blond włosy falami spadały na ramiona, błyszcząc się w blasku świec. Subtelny makijaż dopełniał całą stylizację. Gdy szła wszyscy zamilkliśmy. Słychać było tylko jej kroki, które odbijały się echem o ściany holu.
-Magda! - pierwszy odezwał się Ermyr - Wyglądasz... zjawiskowo!
-Dziękuję, Ermyrze - skłoniła się z gracją - ty również.
-Wyglądasz przepięknie, kochanie - szepnąłem jej do ucha, gdy do nas podeszła
-Dziękuję, cieszę się, że tak mówisz - odpowiedziała
-No, to co? Idziemy na kolację. - zaśmiał się ojciec
Przeszliśmy przez salę tronową do jadalni. Tam przy nakrytym stole czekali już Borys, Generał i Oleex. Po kilku minutach przywitań usiedliśmy do stołu.
-Chciałbym wznieść toast - wstałem z kieliszkiem wina w ręce - Za to, że spotykamy się w tak dobranym gronie i żeby to się jeszcze nie raz powtórzyło.
-Vivat! - krzyknął elf, wstając.
-Vivat! Vivat! - reszta również się dołączyła.
-A teraz, usiądźmy do kolacji - powiedział ojciec.
Pierwszym daniem była zupa grzybowa. Była wyśmienita. Na drugie był karp, niczym nie ustępujący rybie. Potem sałatki, barszcz, kapusta, wszystko tak, jak na zwykłej wigilii. Na koniec podzieliliśmy się opłatkiem.
-Żeby następny rok nie był gorszy od poprzedniego - powiedział do mnie ojciec.
-Nawzajem, tato.
-Kacper -podszedł do mnie Ermyr - życzę ci dużo zdrowia, szczęścia i pomyślności. Oraz tego, żeby twoje kłopoty zawsze się rozwiązywały.
-Dziękuję. Ja życzę tobie spełnienia wszystkich, nawet najskrytszych marzeń.
Gdy wszyscy złożyli sobie życzenia, śpiewaliśmy kolędy. Kolacja trwała do około pierwszej w nocy. Potem położyliśmy się spać.
***
25.12.1250r.EL, South Holsan
Obudziły nas krzyki. Wyjrzałem przez okno i ujrzałem łunę ognia nad rzeką. Ludzie w popłochu uciekali w drugą stronę.
-Magda!
-Co się stało? - spytała zaspana
-Ktoś zaatakował miasto. - powiedziałem i wyciągnąłem ją z łóżka.
Ubraliśmy się i zeszliśmy do sali tronowej. Tam spotkaliśmy resztę.
-Co się dzieje? - spytałem najbliżej stojącego Borysa.
-Chyba Północni atakują miasto. - odpowiedział spięty
Nagle ogromny huk wstrząsnął zamkiem. Ogromne mury się zatrzęsły, a z okien powypadały szyby. Do pomieszczenia wdarł się mróz. Podszedłem do otworu w ścianie i wyjrzałem.
-Zawaliła się północna wieża!
-Musimy stąd uciekać - stwierdził Ermyr
Wybiegliśmy wszyscy na zewnątrz. Było jasno, jak na środek nocy. Zbiegliśmy do Królewskiej. Tam napotkaliśmy wielki tłum, pogrążony w lamencie. W tamtej chwili zaklęcie trafiło w fasadę kamienicy. W jednej sekundzie cały tłum został zasypany cegłami, gruzem i szkłem. Większość nie żyła, a żywi uciekli zostawiając ciała bliskich. Biegliśmy dalej do Rynku. Tam spotkaliśmy grupę żołnierzy, która się na nas rzuciła.
-Rekoil! - krzyknąłem i wszystkich wyrzuciło w powietrze.
-Widać, że byłem dobrym nauczycielem. - mruknął elf.
Odpowiedziałem mu uśmiechem
-Morseum! - usłyszeliśmy męski głos z tyłu.
Zaklęcie mnie minęło i trafiło w Generała, który krzyknął z bólu, po czym upadł na ziemię.
-Ignis - krzyknąłem w stronę nieznanego czarodzieja, ale płomienie tylko osmaliły budynek. Jego już tam nie było. - Generale! Słyszy mnie pan?!
-Kacper, on nie żyje. - powiedział Oleex - Musimy już iść.
On? Ten, który przeżył masakrę South Holsan? Ten, który obronił Solsztajn? Nie żyje? Nie mogłem w to uwierzyć.
-Chodź, Kacper - powiedziała Magda patrząc mi w oczy.
Posłuchałem. Co chwila jakiś wybuch wstrząsał miastem. Zanim dotarliśmy do Bramy Południowej połowa miasta była zniszczona.
Mniej więcej w połowie ulicy Straży Miejskiej otoczyło nas kilkunastu czarodziejów.
-Stać! - krzyknął najwyższy i najbardziej umięśniony z nich. Najwyraźniej ich przywódca.
-Kim jesteście? - spytałem
-Zobaczycie - warknął i zaczął zbliżać się do Magdy.
-Repellere! - krzyknąłem, a czarodzieja odrzuciło - Magda chodź do mnie.
Gdy biegła w moją stronę złapał ją jeden z czarodziejów. Szarpała się, ale on był silniejszy. Przyłożył jej nóż do gardła.
-Poddajcie się, albo blondyneczka umrze. - powiedział lodowatym głosem.
W mojej głowie kłębiło się tysiące myśli. Co robić? Co robić? Musiałem działać. Nie mogliśmy się poddać.
-Morseum!
Zaklęcie trafiło czarodzieja trzymającego Magdę. Wygiął się i upadł. Przy upadaniu zranił Magdę w brzuch. Gdy do niej podbiegłem w koło pełno było krwi.
-Magda! Nie ruszaj się! Słyszysz mnie?!  - krzyczałem - Ermyr!
Ściskałem kurczowo ranę Magdy, ale to nic nie pomagało. Krwawiła tak samo, jak wcześniej. Czy stracę kolejną osobę, którą kocham? Nie przeżyję tego...
-Kacper, kocham cię - szepnęła i zamknęła oczy.
-Co się stało?! - podbiegł Ermyr
-Zranił ją nożem w brzuch. Uratujesz ją, prawda?!
-Nie wiem, co da się zrobić... - odpowiedział sceptycznym głosem - Sanitas. - dotknął jej brzucha - Sanitas.
Rana przestała krwawić, ale Magda się nie obudziła.
==========================================================================
Rozdział 14 oddaję w Wasze ręce! Proszę o choćby najmniejszy komentarz, bo to strasznie motywuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz